Sobota 20 Kwietnia 2024r. - 111 dz. roku,  Imieniny: Agnieszki, Amalii, Czecha

| Strona główna | | Mapa serwisu 

dodano: 29.04.15 - 20:17     Czytano: [2221]

Jak dorośniesz chłopcze…


Był rok 1946. Nie tylko na mojej Ziemi Włodawskiej, ale w całym Kraju trwało antysowieckie powstanie. Setki i tysiące dobrze uzbrojonych naszych partyzantów skutecznie przeciwstawiało się próbom wprowadzania komunistycznego ładu, czyli mówiąc prościej, nowej, sowieckiej okupacji kraju. Nowa władza wkraczała na tereny Lubelszczyzny w asyście samochodów pancernych i oddziałów NKWD, którym sekundowały polskie jednostki KBW, oraz sfora zdrajców ukrytych pod kryptonimem Urząd Bezpieczeństwa i Milicja Obywatelska.
Rządy swoje rozpoczęli od masowych aresztowań, wywózek, morderstw, rabunków i gwałtów. Młodzież skupiona w organizacjach poakowskich wydała tej antypolskiej i bandyckiej władzy, walkę na śmierć i życie. W mojej rodzinnej miejscowości Sosnowicy i jej najbliższej okolicy, zorganizowany został oddział WiN, pod dowództwem młodziutkiego, zaledwie dwudziestoletniego partyzanta, Leona Taraszkiewicza ps. „Jastrząb”. Postać tego jednego z najmłodszych dowódców partyzanckich walczących o wolną i niezawisłą Polskę w latach 1945-1947, wśród mieszkańców Lubelszczyzny stała się niezwykle barwną i żywą legendą, powtarzaną niemal do dnia dzisiejszego. Jego zaskakujące i zwycięskie rajdy na placówki nowych zaborców i ochoczo współpracujących z nimi rodzimych zdrajców, akcje bojowe graniczące z szaleństwem, brawurowe ucieczki w sytuacjach z pozoru bez wyjścia, zjednywały mu serca zarówno jego żołnierzy jak i okolicznej ludności. Ludzie śpiewali pieśni o nim, a każdy po cichu rad był chwalić się, że go widział lub zna go osobiście. Do jego oddziału dezerterowali również żołnierze LWP i dumni byli gdy zechciał ich przyjąć do swoich szeregów. Nowa władza przez ponad dwa lata drżała przed grozą jego imienia i nie była bezpieczna nawet w swoich warowniach, o czym przekonali się UBowcy w Parczewie, Włodawie, Radzyniu, Chełmie, Dubecznie, Sosnowicy, Wytycznie, Urszulinie i wielu innych miejscowościach. W jego żelaznym uścisku znalazła się nawet rodzina samego Bieruta... W dalszej okolicy działały podobne oddziały partyzanckie, jak np. „Ordona”/Józef Strug/ czy „Boruty”/Stefan Brzuszek/ z NSZ i dla większych akcji łączyły swoje siły pod jednym dowództwem. Najczęściej dowództwo nad całością obejmował ten najmłodszy lecz najwaleczniejszy, czyli „Jastrząb”.
Tak duże zgrupowanie partyzantów w okolicy Sosnowicy, stanowiło jednak problem wyżywieniowy. Okoliczne wsie, prawdziwe mateczniki partyzanckie, jak Lipniak, Zbójno, Uhnin, Dębowa Kłoda, Wola Wereszczyńska i inne, mogły wyżywić i ukryć jedynie określoną liczbę partyzantów, natomiast większe akcje, przedsiębrane przez zgrupowanie „Jastrzębia” wymagały większej ilości żywności, ale też i możliwości zatrzymania odpowiednich samochodów ciężarowych do wykonania akcji. Wyjściem z sytuacji były ryby hodowane w stawach majątku Sosnowica, przez mojego Ojca. Zatem, od czasu do czasu, „Jastrząb” korzystał z tych zasobów, zostawiając pokwitowania za pobrane ryby. W naszym domu bywali często ludzie, którzy rozmawiali z ojcem półgłosem, coś tam uzgadniali, a później przyjeżdżały furmanki z beczkami, do których ładowano karpie. Poza tym do Sosnowicy często przyjeżdżały samochody ciężarowe z Warszawy po ryby, zatem stanowiło to idealne miejsce dla pozyskiwania odpowiednich pojazdów i żywności.
* * *
Na początku lata roku 1946 miałem niezwykłe szczęście poznać osobiście samego „Jastrzębia” i to w otoczeniu najgłośniejszych partyzantów Lubelszczyzny. Mianowicie, do większej akcji planowanej w najbliższym czasie, potrzebował „Jastrząb” co najmniej dwóch samochodów ciężarowych i to w dobrym stanie. Najlepszym miejscem na te okazje była jak wiadomo Sosnowica-Dwór czyli majątek Teodora Libiszowskiego, którym to majątkiem administrował mój ojciec. Okazja nadarzyła się niebawem. W majątku pojawiły się dobre amerykańskie samochody Studebaker z warszawskiej firmy Habich. Ponieważ najlepszą porą na partyzanckie koncentracje był wieczór, postanowił „Jastrząb”, że przy okazji cała starszyzna partyzancka dobrze się u nas pożywi. Przysłał wcześniej łącznika z tą wiadomością, żeby Mama wraz ze służącą zdążyła z kolacją na umówioną porę. Oczywiście głównym daniem były smażone karpie i szczupaki oraz bardzo duża bańka dobrego, mocnego bimbru, którą z niejakim mozołem napełniałem etapami od zaprzyjaźnionego „producenta”. W oznaczonej godzinie dom nasz zaludnił się uzbrojonymi ludźmi w polskich mundurach. Ze sposobu zachowania można było wywnioskować, że z większością przybyłych ojciec znał się już wcześniej. Zresztą ja też niektórych gości rozpoznawałem, gdyż albo bywali u nas albo ja bywałem u nich z okazji przenoszenia szyfrowanych ustnych meldunków. Goście zajęli miejsca, a było ich tak wielu jak nigdy dotąd. Pośrodku naszego wielkiego stołu, na eksponowanych miejscach pod rogami jeleni, zasiadło trzech partyzantów, którzy widać było, że są elitą wśród biesiadujących. Centralną postacią był niewątpliwie „Jastrząb”, pozostali to jego brat Edward „Żelazny” oraz zapewne „Boruta”, gdyż w tym okresie najczęściej jego oddział NSZ współpracował z „Jastrzębiem”. Liczba zgromadzonych partyzantów była zbyt duża jak na oddział „Jastrzębia”, gdyż samej starszyzny u nas przy stole było grubo ponad dwadzieścia osób, a poza domem były wystawione patrole, warty i różne czujki. Bo choć mieszcząca się na sosnowickim rynku forteca MO i UB była niedawno spalona przez „Jastrzębia”, to po okolicy nadal szalały grupy pościgowe UB i KBW. Kolacja którą opisuję nie była jedyną w naszym domu ale właśnie ona zostawiła w mojej pamięci niezatarty ślad. Nie pamiętam już dziś twarzy tych ludzi, ani szczegółów rozmowy, ale było to dla mnie ogromne przeżycie i zapamiętałem ten wieczór na zawsze... Przecie wiedziałem doskonale kto to jest „Jastrząb”, czym dowodzi, kim są jego żołnierze, z kim i o co walczą. Te moje dziesięć lat życia, na tyle akurat wystarczały, zatem wpatrywałem się w nich jak w święte obrazy. Punkt obserwacyjny miałem dobry, gdyż posadzono mnie przy stole naprzeciwko tych dowódców. Wojsko było głodne, więc chwilowo wszyscy złapali się za łyżki i widelce. Po chwili ojciec zaproponował zebranym po kielichu, czego nikt specjalnie nie oprotestował, zatem nalał bimbru każdemu, w co kto miał.
Gdy wszyscy już ujęli kieliszki w dłoń, jeden z partyzantów wyręczył ojca w wygłaszaniu toastu i w pięknych, patriotycznych słowach wyraził to co wszyscy mieli na sercu. W skrócie można to ująć tak: Koledzy! Naszym celem jest żeby wróciła tu prawdziwa Polska; aby to było możliwe musimy zwyciężyć komunę; Zachód musi nam udzielić w tej walce zdecydowanej pomocy. Wypijmy więc za to, aby Zachód jak najprędzej ruszył nam z militarną pomocą. Tak nam dopomóż Bóg. Mowę zakończył stwierdzeniem: Jeszcze Polska nie zginęła, póki my żyjemy!.
Mówił to z dużym przejęciem i tak sugestywnie, że wzruszenie było ogólne, mnie coś ścisnęło za gardło i długo, długo trzymało... Nie jestem dziś zupełnie pewien, ale wydaje mi się, że hymn bezwiednie zaintonowany przez mówcę został odśpiewany na stojąco przez wszystkich obecnych. Przemówienie to wygłosił nie kto inny jak „Żelazny”, brat „Jastrzębia”, jedyny do takich występów oratorskich..
Po pierwszych toastach, języki trochę się porozwiązywały, wojsko zaczęło trochę politykować, a w większości śpiewać rzewne partyzanckie pieśni. Były też rzecz naturalna teksty antysowieckie i antystalinowskie. Te były śpiewane ze szczególną satysfakcją przez naszych wykonawców. Przed północą partyzanci załadowali się na podstawione samochody i zniknęli w ciemnościach. Żegnając się z nami, wszyscy partyzanci z całą powagą podawali mi rękę, a „Jastrząb” klepiąc mnie po plecach, powiedział: Nie martw się chłopcze, jak dorośniesz będziesz tak samo bił komunistów jak my. Następnego dnia wszyscy szeptem przekazywali sobie świeże wiadomości z akcji połączonych oddziałów. Prawdopodobnie był to atak na warownię UB, MO w Urszulinie, lub stację kolejową i pociąg w Stulnie lecz wówczas było to okryte ścisłą tajemnicą. Dziś mogę się tylko domyślać.
Kilka dni później Ojciec nie wrócił z porannego obchodu stawów. Z niejakim trudem odnaleźliśmy go w areszcie powiatowym UB we Włodawie, później na Zamku w Lublinie. Uratowała go amnestia z lutego 1947 roku, gdyż za współpracę z patriotycznym podziemiem groziła po prostu śmierć, a w najlepszym razie długoletnie więzienie, co w zasadzie wychodziło na jedno… Pół wieku później odnalazłem gryps, który mój ojciec przekazał zaufanemu pracownikowi UB we Włodawie. Niestety człowiek ten wpadł zanim zdążył wyekspediować złożone na jego ręce wiadomości dla rodzin aresztowanych. Gryps ów można odczytać na 118 stronie książki Henryka Pająka „Jastrząb kontra UB”, a zaczyna się on od słów „Haniu Droga!”
***
Tak się złożyło, że majątek Libiszowskich w Sosnowicy stał się centralnym punktem zaopatrzeniowym w żywność i transport dla oddziałów podziemia antykomunistycznego we włodawskiem. Tu hodowało się pokaźne ilości ryb i tu zjeżdżały się samochody głównie z Warszawy po ich odbiór. Nic dziwnego zatem, że tu krzyżowały się partyzanckie ścieżki okolicznych rejonów WiN i NSZ.
Dom nasz miał również zaszczyt gościć pewnego razu samego kapitana „Uskoka” Zdzisława Brońskiego, który pożywiał się w oczekiwaniu na samochody, niezbędne do planowanej akcji połączonych oddziałów na warownię UB w Chełmie Lubelskim . Wzmiankę o tym można odnaleźć w książce Henryka Pająka „Żelazny” kontra UB” na str.53. Najgłośniejsza akcja w sensie propagandowym połączonych oddziałów „Jastrzębia” i „Boruty” miała miejsce 17 lipca 1946 roku w miejscowości Marysin. Tam wzięto do niewoli rodzinę reżimowego prezydenta Bieruta i więziono ich przez trzy doby w miejscowości Krasne. Ponieważ powyższa akcja wywołała na tym terenie olbrzymią obławę wojska i milicji, a zatem niebezpieczeństwo nieobliczalnych represji wobec ludności ziemi włodawskiej, postanowiono rodzinę Bieruta zwolnić na wolną stopę. „Jastrząb” zawiózł ich do Parczewa i tam uwolnił. Była to rzecz tak nieprawdopodobna, że większość ludzi słysząc te wieści, uznała to za bardzo, bardzo przesadzoną plotkę. Rzeczywiście, wieści dochodzące do nas szeptaną pocztą, były najczęściej wyolbrzymione jeśli chodzi o sukcesy partyzanckie, niemniej fakty, jakie po latach ujrzały światło dzienne, w dużej mierze potwierdzają tamte plotki. Nawet my dzieci, w drodze do szkoły, czy przed lekcjami, tajemniczym szeptem przekazywaliśmy sobie najświeższe wiadomości z frontu walki oddziału „Jastrzębia” z utrwalaczami władzy tzw. ludowej. Mimo znanej już powszechnie brawury i szalonego szczęścia, w końcu „Jastrząb” wpadł w ręce KBW. Miało to miejsce w miejscowości Lipniak, 8 sierpnia 1946 roku. Wraz z nim aresztowano jeszcze kilku jego ludzi. „Jastrząb” z dużą dozą fantazji uwolnił się sam z rąk żołnierzy i pobiegł do kolonii Jamniki, gdzie kwaterowała reszta oddziału z „Żelaznym” i „Boruta” ze swoimi ludźmi. Zorganizowano słynny bieg do Pieszowoli, aby zdążyć na zasadzkę przeciw powracającej z obławy grupie KBW. Zdążyli w samą porę, bo właśnie zza zakrętu wyłoniła się kawalkada samochodów z wojskiem. Huragan ognia zatrzymał kolumnę, a żołnierze po anemicznej wymianie strzałów poddali się. „Jastrząb” wszystkich kabewistów, a nawet dwóch funkcjonariuszy UB, zwolnił do domu. Tego burzliwego lata, „Jastrząb” wraz ze swoimi ludźmi i towarzyszącym mu w tym okresie oddziałem „Boruty” z NSZ, wykonali zdumiewającą ilość większych i mniejszych akcji zbrojnych, mimo wzrastającego terroru resortu i towarzyszących mu oddziałów KBW. Oprócz wspomnianych akcji, wymienię jeszcze tych kilka, które zapadły w ludzką pamięć na wiele lat, a ówcześnie o niczym innym się nie mówiło. Oto, w październiku „Jastrząb” postanowił zaatakować słynną UBojnię we Włodawie, gdzie katowano zatrzymanych w dużej liczbie ludzi podziemia, w tym i mojego ojca. Oddział „Jastrzębia” wspomagany tym razem przez „Ordona”/Józef Strug/, w sile ponad 60 partyzantów jadących na samochodach, w biały dzień wjechał do Włodawy, rozbił warownię UB i uwolnił więzionych tam ludzi. Pod sam koniec października połączone siły „Jastrzębia”, „Uskoka” i „Ordona” zajęły miejscowość Łęczna, tam rozbito ważniejsze urzędy niszcząc wszelką dokumentację oraz zlikwidowano 11 współpracowników UB i członków PPR. W listopadzie oddziały „Jastrzębia”, „Boruty” i „Ordona” zaatakowały kolejny raz MO Parczew.
* * *
W tamtej pamiętnej dla mnie kolacji, brał też udział najmłodszy z partyzantów „Jastrzębia”, a być może i całej Lubelszczyzny, Stanisław Pakuła ps. „Krzewina”. Miał zaledwie 17 lat gdy pojawił się na Ziemi Włodawskiej płk Satanowski wraz z grupą inicjatywną „Jeszcze Polska nie zginęła”. Grupa ta została zrzucona w okolicy Łowiszowa. Młodziutki Pakuła zwabiony szczytnymi hasłami znalazł się w jej szeregach, później podążył z nią aż do Berlina, lecz różnice w rozumieniu postaw patriotycznych oraz celów dla których grupa została powołana, skierowały „Krzewinę” w szeregi organizacji Wolność i Niezawisłość. U „Jastrzębia” zadomowił się Staszek od pierwszej chwili i przeszedł z jego oddziałem cały szlak bojowy. Korzystając z młodości i sprytu „Krzewiny”, „Jastrząb” często używał go do zadań łącznikowych i wywiadowczych, ale i w boju Staszek Pakuła był nieustraszony. Tak było np. na stacji kolejowej w Gródku, 8 czerwca 1946 roku, gdy w zatrzymanym pociągu partyzanci natrafił na ponad dwudziestu uzbrojonych NKWD-zistów i UBeków. W zaistniałej gwałtownej wymianie ognia zginęli prawie wszyscy Sowieci, a zatrzymani ubecy zostali niebawem rozstrzelani.
Pakuła brał też udział w ataku na PUBP w Radzyniu. Koncentracja okolicznych sił partyzanckich do tego zadania przybrała duże jak na ówczesny czas, rozmiary. Na widok około 300 dobrze uzbrojonych żołnierzy WiN „Jastrząb” zakrzyknął: Ależ to cała armia!. Niestety, ten atak nie zakończył się sukcesem. Chcąc podreperować stan uzbrojenia i otrząsnąć się po nieudanej akcji „Jastrząb” zaatakował kompanię KBW w Siemieniu. Akcja przebiegła pozytywnie z jednym wyjątkiem, oto został ciężko ranny i zmarł po kilku godzinach, Leon Taraszkiewicz „Jastrząb”. Zginął, jak wykazało drobiazgowe śledztwo, z ręki agenta UB. „Krzewina” jest chyba też jedynym żyjącym świadkiem rozstrzelania zabójcy „Jastrzębia”, niejakiego „Bolka”, „Łapki”, domniemanego agenta UB, wprowadzonego do oddziału specjalnie dla dokonania tego zabójstwa. Po tragicznej śmierci „Jastrzębia” i sławetnej amnestii z lutego 1947 roku, Stanisław Pakuła wyjechał na Ziemie Odzyskane wysłany przez „Żelaznego” w jakiejś bliżej mi nie znanej misji. Powracając po jakimś czasie i w oczekiwaniu na kontakt z dowódcą, zatrzymał się w domu rodzinnym w Wytycznie. Niestety został tam namierzony przez UB i 22 października 1947r. aresztowany i skazany na 15 lat, z których 7,5 przepracował na dole w kopalni w Jaworznie. Dziś jest ostatnim żyjącym żołnierzem WiN z oddziału Leona Taraszkiewicza „Jastrzębia”. Jako górnik na emeryturze z wielkim zaangażowaniem krzewi w społeczeństwie pamięć po swoich dowódcach i towarzyszach broni, inicjując budowę pomników, kaplic i tablic pamiątkowych w miejscach znaczonych krwią partyzantów antysowieckiego podziemia. Po wielu, wielu latach odnalazłem tego najmłodszego partyzanta w oddziale WiN „Jastrzębia”, uczestnika pamiętnej kolacji w moim rodzinnym domu i serdeczne kontakty utrzymuję z nim do dnia dzisiejszego.

Jerzy Wypiórkiewicz

Od Redakcji:
Książka Henryka Pająka pt. „JASTRZĄB KONTRA UB” jest aktualnie do nabycia w Wydawnictwie „Aurora”. ZAMÓW ONLINE

Wersja do druku

Jan Orawicz - 03.05.15 18:32
... Tak - te nasze Orły i Sokoły odchodzą na wieczny spoczynek.
A czas nieubłaganie sunie do przodu. Czasami jakiś nauczyciel
historii postanowi zaprosić do szkoły takiego wiarusa,by młodzież
szkolna mogła go zobaczyć na własne oczy i posłuchac jego
wspomnień z krwawych walk o Polske! Przychodzą w mundurach
z odznaczeniami i opowiadają swoje tamte partyzanckie wzmagania
z 2 okupantami Polski - niemieckim i sowieckim. Jeżeli dyrektor
szkoły jest członkiem czerwonego SLD, to takich spotkań z wiarusami
z AK.NSZ i dalszych organizacji polskiego podziemia zbrojnego, nie
chce organizować z młodzieżą szkolną . Ten czerwony ogon zła,
dalej wlecze się po naszym umęczonym kraju.A nasi tamci Kochani
obrońcy Ojczyzny, odchodzą - często zupełnie zapomniani. A przecież
do końca byli Niezłomnymi, w swej świętej walcę o swoja Ukochaną
Polske. Przy tej okazji mam prośbę do nauczycieli,by jednak
organizowali spotkania z naszymi Najdroższymi Córami i Synami,którzy
swoją młodość poświecali w nierównej walce, z dwoma potężnymi
okupantami Polski - Niemcami i ZSRR. Oni wtedy, dla swej Ojczyzny
oddali wszystko - cały swoj los!! Tym zasłużyli sobie stokroć na
pamięć o NICH. Pozdrawiam

Wszystkich komentarzy: (1)   

Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami naszych Czytelników. Gazeta Internetowa KWORUM nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

20 Kwietnia 2007 roku
Zmarł Jan Kociniak, polski aktor filmowy i teatralny, partner Jana Kobuszewskiego w telewiz. progr. satyr. Wielokropek(ur. 1937)


20 Kwietnia 1920 roku
Rozpoczęły się VII Letnie Igrzyska Olimpijskie w Antwerpii.


Zobacz więcej