Piątek 29 Marca 2024r. - 89 dz. roku,  Imieniny: Marka, Wiktoryny, Zenona

| Strona główna | | Mapa serwisu 

dodano: 07.11.14 - 17:36     Czytano: [2610]

Polak głupi też po szkodzie?


Uwaga Rosjanina o Polsce i Polakach, czyli według niego Polak przed szkodą i po szkodzie głupi

W komentarzach po artykule pt. „To oni sfinansowali Muzeum Historii Żydów Polskich. Komorowski im podziękował”, opublikowanym w Dzienniku.pl (27.10.2014), znalazł się taki oto komentarz jakiegoś Rosjanina, który podpisany jest „Kto myśli”: „Dla nas Rosjan historia waszej Polski jest przestrogą. My zbudowaliśmy potęgę i razem z amerykancami rządzimy takimi jak wy. Nie jest na odwrót. Mieliście takie same szanse jak my. Wszystko spieprzyliście bo nie umiecie się mądrze rządzić od bardzo wielu pokoleń. U was każdy wszystko wie najlepiej i jest najmądrzejszy. Potem jesteście na łasce innych. Sami sobie jesteście winni. Mieliście bardzo silne państwo i potęgę. Sami to zniszczyliście. My trwamy, mamy silną władzę i rosyjską dumę. Mamy zastępy noblistów, wspaniałych sportowców i wielką armię. A co macie wy Paljaki? Kłótnie, złodziejstwo, kraj poprzesuwany na mapie, bez własnego kapitału, bez przemysłu. Za to macie jabłka... Lubimy Was, ale tak jak wy żyć nie chcemy”.

Przykro czytać takie wynurzenia obcokrajowca o naszej ojczyźnie i o nas (Polakach). Wypowiedź tą można by było zignorować, gdyby nie zdania: „Dla nas Rosjan historia waszej Polski jest przestrogą” i „Mieliście takie same szanse jak my. Wszystko spieprzyliście bo nie umiecie się mądrze rządzić od bardzo wielu pokoleń”.

Według mnie, to gorzka prawda. Na własne życzenie z mocarstwa politycznego staliśmy się państwem, które w 1795 roku zniknęło z politycznej mapy Europy. A przecież w XVII w. Niemcy przy nas były nikim, a w latach 1610-12 wojska polskie zajęły i okupowały Moskwę.

Głupota, prywata oraz duże skłonności do zdrady ojczyzny wśród polskich polityków (chyba żaden inny naród na świecie nie wydał z siebie tylu zdrajców ojczyzny co Polacy: starczy poczytać Polski Słownik Biograficzny; Targowica to nie wszystko; np. władcy PRL-u byli pachołkami sowieckiej Rosji, a dzisiaj, politycy III RP są pachołkami Zachodu, głównie Ameryki i Niemiec) przyczyniły się do upadku wielkiej i potężnej I Rzeczypospolitej.

Problem polega na tym, że i także i dzisiaj głupota, prywata oraz duże skłonności do zdrady ojczyzny są chlebem powszednim wielu polskich polityków, a przez nich i wielu Polaków. Tylko co kilka tygodni temu z beztroską wielu polityków polskich chciało i pchało Polskę do wojny z Rosją o banderowską czyli antypolską Ukrainę. Do wojny, dzięki Bogu, nie doszło, ale polska ekonomia na tym bardzo ucierpiała: na handlu z Rosją straciliśmy miliardy złotych, a w „Wiadomościach” Polsatu (27.10.2014) mówiono, że przez utratę rynku rosyjskiego straci pracę niedługo 25 000 Polaków, a później jeszcze więcej, że setki firm polskich (w tym przede wszystkim transportowych) zbankrutuje.

Rosja bardzo boleśnie uderzyła w naszą gospodarkę na nasze własne życzenie. I jeszcze żeby to chodziło o Polskę, o polskie sprawy. Nic z tego! Chociaż nasi politycy z bożej łaski wmawiają nam, że to chodzi o Polskę, bo dzisiaj jest zagrożona Ukraina, a jutro Rosja weźmie się za Polskę. I, niestety, wielu Polaków w to wierzy. Polityk „polski” Paweł Kowal posunął się aż tak daleko, że brutalnie oświadczył, że polska polityka wobec Ukrainy "nie może być uwarunkowana tym, czy nas lubią w Kijowie czy nie" (Kresy.pl 21.10.2014). Po prostu Polska musi pomagać Ukrainie bo ON tak chce, bo Rosja zagraża jego ukochanej Ukrainie czyli i Polsce! A główne media „polskie” (raczej tylko polskojęzyczne!) kłaniają mu się w pas i wiernie mu służą. Tymczasem twierdzenie to jest przykładem na skrajną głupotę polityczną. Bo mądrzy ludzie widzą, że Rosja nie potrafi i już nigdy nie będzie potrafiła podbić i podporządkować sobie całą Ukrainę. Tym bardziej nie uda się jej to z Polską, która jest większym i twardszym orzechem do zgryzienia (nie chodzi o militarny podbój, ale o okupację kraju) i jest związana z Zachodem. Przez głupią rusofobię popieramy budowę wielkiej Ukrainy, która, przez swe kilkuwiekowe skrajne polakożerstwo jest naszym wrogiem. A jak stanie na nogach to będzie jeszcze większym naszym wrogiem. Już dzisiaj ukraińscy banderowcy (5 z nich jest ministrami w rządzie ukraińskim) jawnie głoszą oderwanie od Polski Chełmszczyzny i Ziemi Przemyskiej, o czym tylko co pisały media polskie.

Historia lubi się powtarzać (niestety Polacy nie znają historii!). To tylko i wyłącznie polska głupota polityczna utworzyła w 1525 roku państwo pruskie, które w latach 1772-1795 uczestniczyło w zniszczeniu państwa polskiego. Dzisiaj na grandę bierzemy udział w budowaniu wielkiej banderowskiej, czyli antypolskiej Ukrainy, za co zapłacą poważnymi kłopotani z nią jeśli nie nasze dzieci, to na pewno nasi wnukowie.

W tej współczesnej głupocie „polskich” elit, w której mocno występuje element zdrady narodowej, nie brak wątków związanych z polskimi Kresami. I tak dla przykładu, założyciel i szef Ośrodka „Karta” i redaktor jej kwartalnika historycznego „Karta” Zbigniew Gluza, wyleciał ostatnio jak Filip z konopi z sugestią, aby prezydent Bronisław Komorowski przeprosił Litwinów za zajęcie przez Polskę POLSKIEGO Wilna (wówczas Litwini stanowili tylko 1% mieszkańców miasta!) w 1920 roku. Ten kretyński, ogólnie antypolski i bardzo szkodliwy dla Polski pomysł potępiła nawet popierająca idee Jerzego Giedroyca „Rzeczypospolita” (Jerzy Haszczyński „Okłady na litewskie traumy” 26.10.2014). Drugi przykład to reakcja niektórych dziennikarzy „polskich” (raczej tylko polskojęzycznych) na wywieszenie przez na płocie odgradzającym trybuny od boiska przez kibiców warszawskiej Legii biało-czerwonej flagi z Białym Orłem i herbami Wilna i Lwowa wraz z napisami „Wilno” i „Lwów” w czasie meczu Ligi Europy pomiędzy Legią a Metalistem Charków, który odbył się w Kijowie, co mogło oznaczać, że te miasta są polskie, ale także i to, że te miasta były polskie i w nich są korzenie Legii. I tak np. Katarzyna Kwiatkowska-Moskalewicz z polityki.pl określiła ten transparent „biało-czerwoną płachtą z haniebnym napisem”, a Michał Gąsior z natemat.pl również ubolewał w związku z pojawieniem się transparentu. Jak pisze Bartłomiej Królikowski („Myśl.pl 25.10.2014): „Nie po raz pierwszy w polskich mediach uprawiana jest pedagogika wstydu. Przypuszczam, że z radością przyjęliby inny transparent, ufundowany przez Polaków z Kresów i umieszczony na murach polskiego konsulatu we Lwowie: Przepraszamy, że jeszcze żyjemy”.

Jak długo będzie żył naród polski pozbawiony prawie całkowicie mądrych polskich polityków oraz mądrej i propolskiej elity i bez znajomości swoich dziejów? Przecież mówi się, że państwo które nie zna swojej przeszłości nie jest warte przyszłości, a naród, który troszczy się tylko chleb powszedni, może stracić nie tylko swoje państwo ale także i chleb (Polacy już zapomnieli ile kalorii na dzień przewidział okupant hitlerowski dla Polaków).

Narodzie, przebudź się, jak nie chcesz marnie zginąć!

Protest narodu polskiego na postanowienie Traktatu Brzeskiego

9 lutego 1918 roku podpisany został w Brześciu nad Bugiem (Polesie) traktat między Niemcami i Austrią z jednej strony, a stworzoną przez nich i im podporządkowaną Ukrainą z drugiej (jako państwo podporządkowane Berlinowi i Wiedniu miała stanowić przeciwwagę dla Rosji i przyszłego państwa polskiego oraz stanowić spichlerz dla Niemiec), na mocy którego polska Chełmszczyzna z Chełmem i część Podlasia została oddana Ukrainie (cesja ta stanowiła przekroczenie uprawnień władz okupacyjnych określonych w międzynarodowej konwencji haskiej IV), pomimo tego, że większość ludności na tym terenie stanowili Polacy; poza tym w tajnej klauzuli tego dokumentu Austro-Węgry zobowiązywały się do wyodrębnienia Galicji Wschodniej wraz ze Lwowem i Przemyślem jako osobnego (autonomicznego) kraju koronnego monarchii i odebranie w nim władzy Polakom na rzecz Ukraińców.

Ta zbrodnia popełniona na narodzie polskim przez te trzy państwa, jak pisze Wacław Jędrzejowicz, dokonana poza wiedzą polskiej Rady Regencyjnej w Warszawie, która nie została dopuszczona do rozmów przez Państwa Centralne, wywołała w Polsce zrozumiałe oburzenie: rząd Jana Kucharzewskiego podał się do dymisji, polskie koła parlamentarne w Berlinie i Wiedniu zareagowały bardzo mocno, wyżsi polscy urzędnicy Austrii z płk. Stanisławem Szeptyckim, ówczesnym generał-gubernatorem w Lublinie, podali się do dymisji, zwracano ordery. Ruch demonstracyjny i strajkowy ogarnął całą Galicję. 18 lutego 1918 roku odbył się tam ogólny narodowy protest. Jak pisze Wincenty Witos: „w dniu tym stanęło zupełnie wszelkie życie na całym obszarze Galicji, a także częściowo – i Śląska Cieszyńskiego. Mimo że kraj pozostawał pod władzą wojskową, a koleje były zmilitaryzowane – stanęły one wszystkie, stanęła też praca w urzędach, fabrykach, zakładach. W wielu kościołach odbywały się nabożeństwa żałobne z odpowiednimi kazaniami, wygłaszanymi z bardzo dużą odwagą, przez młodszych szczególnie księży. W każdym mieście, miasteczku, wsi – odbywały się masowe wiece i demonstracje” („Moje wspomnienia” Warszawa 1981). We Lwowie podczas demonstracji żołnierze austriaccy oddali salwę do tłumu demonstrujących Polaków. W uroczystym pogrzebie poległych wzięło udział ok. 100 000 mieszkańców tego tak bardzo polskiego miasta. Do gwałtownych strajków doszło także w okręgu naftowym w Borysławiu i Drohobyczu. Najsilniej zareagował znajdujący się w rejonie Czerniowiec na Bukowinie Polski Korpus Posiłkowy (dawna II Brygada Legionów) pod dowództwem płka Józefa Hallera, który walcząc z Austriakami pod Rarańczą w nocy z 15 na 16 lutego 1918 roku przeszedł linię frontu na wschód, do polskich formacji tworzonych na terenie Rosji. Tam, pod Kaniowem nad Dnieprem, na Ukrainie, stoczył 11 maja 1918 roku pierwszą bitwę Polaków z Niemcami w okresie I wojny światowej, po czym jego żołnierze w małych grupkach usiłowali przez zrewolucjonizowaną Rosję udać się na Murmań, a stamtąd morzem do Francji, do formującego się tam wojska polskiego. Protest objął także ziemie zaboru rosyjskiego, okupowane przez Niemcy i Austrię. Protestowała Warszawa, Polska Organizacja Wojskowa zorganizowała dużą manifestację w Łodzi, w Lublinie zawiązano Towarzystwo Straży Kresowej.

Wobec masowych protestów polskich zamiar przekazania Ukraińskiej Republice Ludowej Chełmszczyzny został przez Niemcy i Austro-Węgry poniechany. Również klauzula o wyodrębnieniu Galicji Wschodniej nigdy nie weszła w życie, a rząd austriacki zażądał i uzyskał od marionetkowego rządu ukraińskiego zwrot dokumentu zawierającego powyższe zobowiązanie.

Kresowiana w Muzeum Adwokatury Polskiej w Warszawie

Powstałe w 1975 roku Muzeum Adwokatury Polskiej w Warszawie jest placówką unikalną w skali europejskiej. Muzeum gromadzi i eksponuje swoje zbiory w dwóch działach: 1. Historii Adwokatury Polskiej i 2. Adwokatury polskiej w czasie II wojny światowej. W obu działach, jak w prawie każdym innym muzeum w Polsce, nie brak kresowianów. Są tu m. in. fotografie, dyplomy uniwersyteckie, odznaki, ordery, legitymacje, oryginalne świadectwa ukończenia praktyk w znanych kancelariach adwokackich Lwowa, Krakowa, Warszawy i inne, nie mniej interesujące eksponaty. Jednym z najciekawszych eksponatów jest oryginał pozwu sądowego z 1756 roku skierowanego do podstarosty sądowego województwa mińskiego Kazimierza Mikołaja Święcickiego przez Jana Dominika Czechowskiego przeciwko Adamowi Dawidowiczowi o zajazd przez niego folwarku Woyciesze, należącego do Czechowskiego. Ciekawe są też materiały odnośnie sprawy brzeskiej oraz dokumenty i materiały pokazujące losy polskich adwokatów, w tym bardzo wielu z Kresów, zamordowanych przez NKWD w 1940 roku. Wśród starodruków jest m.in. pozycja „Prawa konstytucyjne i przywileje Królestwa Polskiego i Wielkiego Księstwa Litewskiego” z 1739 roku.

Znani ilustratorzy polskich książek dla dzieci pochodzący z Kresów

Spośród najbardziej znanych polskich ilustratorów książek dla dzieci w 2 połowie XX w. szereg z nich pochodziło z Kresów. I tak we Lwowie urodzili się: Włodzimierz Bartoszewicz (1899-1983), Adam Kilian (ur. 1923), Mieczysław Piotrowski (1910-1977) i Ignacy Witz (1919-1971); w Małopolsce Wschodniej: Tomasz Borowski (ur. 1923 w Borysławiu), Józef Czerwiński (1907 w Wojniczu – 1978), Andrzej Jurkiewicz (1907 w Tłumaczu – 1967), Aleksander Kobzdej (1920 w Olesku – 1972), Roman Prokulewicz (ur. 1929 w Sokalu) i Ewa Salamon (ur. 1938 w Mogielnicy); na Wołyniu: Włodzimierz Terechowicz (ur. 1933 w Krzemieńcu) i Bożena Truchanowska-Majchrzak (ur. 1929 w Kiwercach); na Polesiu: Anna Stylo-Ginter (ur. 1934 w Prużanie); w Wilnie: Andrzej Strumiłło (ur. 1928) i Antoni Uniechowski (1903-1976); na Wileńszczyźnie: Maria Berezowska (1898 w Baranowiczach – 1978), Hanna Krajnik (ur. 1927 w Krasnem), Mieczysław Kwacz (ur. 1926 w Iwieńcu) i Maria Mackiewicz-Adamus (ur. w 1927 w Wołkowysku); na Ukrainie: Michał Bylina (1904 w Worsówce – 1982).

Piastowicz Bolesław Jerzy II ostatnim księciem Rusi Halicko-Wołyńskiej

W latach 1308-23 władcą Rusi Halicko-Wołyńskiej był Andrzej Halicki. Współrządził on harmonijnie z bratem Lwem II, z tym że Andrzej rezydował we Włodzimierzu (Wołyńskim) a Lew w Haliczu. Rządy ich to ciągła obrona kraju przed Tatarami (dążyli do zmniejszenia zależności od Ordy) i Litwinami, którzy w swoim grabieżczym marszu „po całą Ruś” nie tylko naruszali jedność ale i istnienie halickiego państwa, dążąc uparcie do opanowania Wołynia po zdobyciu Drohiczyna i Brześcia. I właśnie podczas jednej z bitew z Litwinami na Podlasiu albo z Tatarami w 1323 roku ponieśli śmierć. Walcząc z Litwinami i Tatarami umacniali swe więzy z Polską i Krzyżakami, w których widzieli sojuszników w walce z Litwinami. Król Władysław Łokietek dowiedziawszy się o śmierci obu książąt, w liście do papieża Jana XXII pisał w maju 1323 roku z wielką troską: „Dwaj ostatni ruscy królowie, będący dla Polski twardą zasłoną od Tatarów opuścili ten świat i po ich śmierci Polska jest bezpośrednio pod tatarskim zagrożeniem”.

Śmierć Andrzeja i Lwa II znaczyła koniec panowania dynastii Romanowiczów (Rurykowiczów) na Rusi Halicko-Wołyńskiej, bowiem obaj nie zostawili potomków. Księstwo mogło znaleźć się pod bezpośrednią władzą Tatarów. Polska miała więc ważny powód aby zadbać o to, kto obejmie władzę w tym księstwie. Pretensje księstwa oprócz króla Władysława Łokietka zgłosili także król Węgier Karol Robert, wielki książę litewski Giedymin, a także książę mazowiecki Trojden I, którego żona Maria była córką księcia Rusi Halicko-Wołyńskiej Jerzego I (zm. 1308) i jego żony Eufemii – księżniczki kujawskiej oraz siostrą Andrzeja i Lwa II. Bojarzy haliccy próbowali rządzić państwem samodzielnie. Pod koniec 1323 roku lub na początku roku następnego na Ruś Halicką wyruszyła wyprawa zbrojna Władysława Łokietka, którą wspierały posiłki węgierskie. Bojarzy trwali jednak przy swoim zamiarze i na przełomie lat 1324-25 osadzli na tronie na dwóch braci Piastowiczów ze Śląska, lecz kilka tygodni później bojarowie wołyńscy powołali na tron syna księcia mazowieckiego Trojdena I - Bolesława Trojdenowicza, spowinowaconego z ostatnimi książętami halickimi z dynastii Rurykowiczów poprzez matkę, Marię. Bolesław Trojdenowicz był po kądzieli i po mieczu praprawnukiem piastowskiego księcia Konrada mazowieckiego (zm. 1247). Był kandydatem, którego byli gotowi zaakceptować wszystkie strony zainteresowane objęciem tronu halicko-wołyńskiego, licząc na to, że będą mogły roztoczyć zwierzchnictwo nad zaledwie 15-letnim Piastowiczem.

Katolik Bolesław Trojdenowicz obejmując tron halicki musiał przejść na prawosławie i przyjął imię Jerzego II (Jurij II). Otrzymał tytuł „urodzonego księcia i władcy Rusi” (natus dux et dominus Russiae). Władzę sprawował we Włodzimierzu (bliżej granicy z Polaką i do Mazowsza), któremu nadał status stolicy. Za namową papieża Jana XXII Jerzy II porzucił wiarę prawosławną i popierał mieszczan cudzoziemców oraz tolerował religię katolicką (przez bojarów był krytykowany za tolerowanie kleru katolickiego), jak również usiłował zeuropeizować na wzór polski ruskie prawa i obyczaje. Stąd miał dużą opozycję wśród bojarów. Jednak największe zagrożenie dla jego panowania stanowili Tatarzy, którzy uzurpowali sobie prawo swobodnego osadzania w Haliczu książąt oraz coraz bardziej agresywna Litwa. Wszystko to sprawiło, że Bolesław Jerzy II opierał swe rządy na dobrych stosunkach z Polską Władysława Łokietka i jego następcy – Kazimierza Wielkiego. Próbując się zabezpieczyć przed agresywną Litwą, dzięki pośrednictwu stryja, piastowskiego księcia płockiego Wacława, zawarł formalny sojusz z Giedyminem w 1331 roku i ożenił się z jego córką Eufemią, siostrą pierwszej żony króla polskiego Kazimierza Wielkiego – Aldony.

W 1338 roku Bolesław Jerzy II udał się na drugi zjazd królów Polski, Czech i Węgier w Wyszehradzie, podczas którego wspólnie z Kazimierzem Wielkim i królem Węgier (także sąsiad Rusi Halicko-Wołyńskiej) Karolem Robertem omawiali sprawę pomocy wojskowej dla Rusi Halicko-Wołyńskiej w celu rozgromienia opozycji bojarskiej. Na spotkaniu tym podpisano również układ przewidujący, że w razie bezpotomnej śmierci Bolesława Jerzego II władzę w jego księstwie przejmie król Polski. Bolesław Jerzy II zmarł bezpotomnie 21 marca 1340 roku, otruty przez bojarów. Zgodnie z układem zawartym w Wyszehradzie, śmierć ta umożliwiła Kazimierzowi Wielkiemu ponowną inkorporację ziem Rusi Halicko-Wołyńskiej do Polski. Do Królestwa Polskiego powracała ziemia, która zamieszkała przez Lechitów (Polaków) należała do Polski w czasach Mieszka I, Bolesława Chrobrego i Bolesława Śmiałego, a którą trzy razy Ruś Kijowska odrywała od Polski i zruszczyła poprzez narzuconą jej mieszkańcom wiarę prawosławną.

Zamki Kazimierza Wielkiego we Lwowie

Zgodnie u układem zawartym w Wyszehradzie (Węgry) w 1338 roku między ostatnim księciem Rusi Halicko-Wołyńskiej Bolesławem Jerzym II a królem Polski Kazimierzem Wielkim, zgodnie z którym dziedzicem tego księstwa po bezdzietnej śmierci Bolesława Jerzego II miał zostać Kazimierz Wielki, król w wyprawach w 1340 i 1349 roku przyłączył do Polski Ruś Halicką, a w 1366 roku zachodnią część Wołynia (Włodzimierz Wołyński).

Ruski Lwów został zniszczony najpierw przez Tatarów, a potem przez Litwinów. Kazimierz Wielki założył nowy - POLSKI Lwów, 5 km od ruskiego Lwowa i w 1356 roku uczynił go prawdziwym miastem (w znaczeniu zachodnioeuropejskim), nadając mu prawa magdeburskie. Jednocześnie zbudował we Lwowie dwa duże murowane gotyckie zamki: w samym mieście Niski Zamek, który pełnił rolę siedziby przedstawiciela władzy królewskiej w mieście, oraz położony na przylwowskim wzgórzu (na północ od Starego Miasta) Wysoki Zamek (413 m) – który korzystniej położony i znacznie lepiej ufortyfikowany był zamkiem typowo obronnym – mającym bronić Lwów przez najeźdźcami.

W Niskim Zamku, oprócz kwatery dla przedstawiciela władzy królewskiej w mieście, znajdowała się kuchnia, pomieszczenia dla duchownych, stajnie i pomieszczenia gospodarcze. Zamek zniszczony przez pożar w 1565 roku, został odbudowany w latach 1565-75 w stylu manierystycznym. Natomiast do budowy Wysokiego Zamku król przystąpił w 1362 roku. Był to drugi zamek wzniesiony na tej górze. Pierwszy, drewniany, zbudował tu ponoć w 1251 roku książę Daniel, jednak już w 1261 roku został zburzony na żądanie Tatarów. Wysoki Zamek został gruntownie przebudowany w latach 1570-74. W czasie powstania Bohdana Chmielnickiego, w 1648 roku zamek został zdobyty przez oddział Maksyma Krzywonosa (jednak miasta Kozacy nie zdobyli) i spalony. Odbudowany w 1653 roku przez komendanta Lwowa Krzysztofa Grodzickiego, w 1655 roku wytrzymał kolejne oblężenie kozacko-rosyjskie, w 1672 roku oblężenie Turków i w 1695 roku Tatarów. Podczas wojny północnej, w 1704 roku został zdobyty i zniszczony przez wojska szwedzkie pod wodzą króla Karola XII, największego niszczyciela przedrozbiorowej Polski.

Zaborca austriacki (1772-1918) niszcząc wizualne oznaki panowania władców polskich we Lwowie nakazał rozebrać prawie wszystkie mury Wysokiego Zamku (do dnia dzisiejszego przetrwał tylko fragment jednej ze ścian zamkowych), a Nowy Zamek rozebrać w całości w 1802 roku. W miejscu Nowego Zamku (dawnych jego bastionów) w 1842 roku wzniesiono Teatr Skarbkowski (główny teatr polski we Lwowie do 1899 roku), a na pozostałej części, obszernym placu, mieści się obecnie targowisko (Bazar Krakowski). Z kolei na miejscu dawnego Wysokiego Zamku w 1869 roku, w
300-lecie unii lubelskiej, usypano kopiec nazwany Kopcem Unii Lubelskiej, m.in. z ziemi przywiezionej ze wszystkich stron Polski, a nawet z paryskich grobów: Mickiewicza, Słowackiego i gen. Kniaziewicza.

Zbiory Pawlikowskich bezprawnie przetrzymywane we Lwowie

Na początku XIX w. Jan Gwalbert Pawlikowski st. (1792-1852) ze zbiorów zgromadzonych przez ojca - przez Józefa Benedykta Pawlikowskiego (1770-1830, był burmistrzem Przemyśla), które następnie sam bardzo wzbogacił, założył w Medyce koło Przemyśla bibliotekę, w której zgromadził także duże zbiory rycin, rysunków, map, medali, monet i pieczęci, zatrudniając do opieki nad tymi rzeczami K.W. Kielisińskiego. W 1849 roku Józef Gwalbert Pawlikowski st. zdeponował te zbiory w klasztorze polskich Dominikanów we Lwowie, gdzie były przechowywane i ciągle uzupełniane, do 1895 roku, kiedy to zostały przeniesione do budynku na ulicy Trzeciego Maja 5, gdzie Jan Gwalbert Pawlikowski mł. wybudował osobny pawilon i bibliotekę, znane jako Muzeum Pawlikowskich. Po znalezieniu się Lwowa w granicach odrodzonego państwa polskiego zbiory te, które ciągle były powiększane, Jan Gwalbert mł. przekazał w 1921 roku jako wieczysty depozyt arcypolskiemu Zakładowi Narodowemu im. Ossolińskich we Lwowie. W chwili przekazania zbiorów, księgozbiór liczył ponad 21 503 książek, 4270 autografów, 271 rękopisów, 242 dyplomy i dokumenty, 678 map, 3588 numizmatów, 623 pieczęcie, a zbiór grafiki liczył aż 24 877 rycin, w tym największa w Polsce kolekcja rysunków Daniela Chodowieckiego.

Po oderwaniu Lwowa od Polski przez Stalina w 1945 roku, ze zbioru tego władze sowieckiej Ukrainy oddały Polsce tylko kilkaset książek, 50% autografów i rękopisów oraz zaledwie 1600 rycin i rysunków. Wszystkie mapy i numizmaty pozostały podobnie jak inne zbiory BEZPRAWNIE w sowiecko-ukraińskim Lwowie. Nie tylko komunistyczny wasalny rząd warszawski nie uczynił nic, aby odzyskać te skarby kultury polskiej, które stworzone, zgromadzone i utrzymywane przez Polaków do 1939 roku stanowiły i stanowią bezsprzeczną własność narodu polskiego. Nic nie zrobiły w tej sprawie także wszystkie polskie rządy po 1989 roku!

Rzeź Polaków na Wołyniu była dla Ukraińców przedświątecznym świniobiciem

Osoby, które dzisiaj mówią o budowanej czy pogłębianej właśnie przyjaźni polsko-ukraińskiej to albo bujają w obłokach, albo sami w to nie wierzą co mówią. Po prostu jak zdechła ryba płyną z nurtem propagandowej rzeki naszych polityków zarażonych wirusem Giedroycia.

Podczas II wojny światowej, w latach 1943-44, na całym Wołyniu ukraińscy nacjonaliści dokonali zbrodni masowego ludobójstwa – bezprzykładnej w swej okropności i sadyzmie rzezi ponad 60 000 Polaków, nie wyłączając dzieci, ciężarnych kobiet, starców i kalek, którą przeprowadzała Ukraińska Powstańcza Armia (UPA) z wielotysięczną pomocą miejscowej ludności (nawet kobiet!), zazwyczaj sąsiadów Polaków. Na tymże Wołyniu (Łucku) w 1960 roku urodziła się Oksana Zabużko, ukraińska pisarka, poetka i eseistka, mieszkająca od lat w Kijowie. W rzezi Polaków na Wołyniu brało udział wiele, wiele tysięcy Ukraińców (niektóre bandyckie watahy liczyły kilka tysięcy ludzi!). Dlatego nie jest wykluczone, że ktoś z rodziny Oksany Zabużko (ojciec, dziadek czy inne osoby?) brało udział w tej rzezi, miał zbroczone swoje łapy w krwi polskiej.

W 2007 roku ukazała się jej książka „Muzeum porzuconych sekretów”, która zrobiła wielką furorę na Ukrainie. W 2012 roku została wydana po polsku przez wydawnictwo W.A.B w Warszawie. Jest to grubaśna, wielowątkowa powieść, której akcja rozgrywa się na Ukrainie w 2004 roku i w czasach wojennych, i tuż powojennej działalności UPA i terroru sowieckiego. Ale wspomnienia bohaterów sięgają także do lat wielkiego głodu, no i do bliżnej nam epoki Związku Sowieckiego, w skład którego wchodziła Ukraina do 1991 roku. Głównymi bohaterami powieści są Daryna Hoszczynska i Adrian Watamaniuk, którzy oboje byli członkami bandyckiej UPA i jako tacy, czy autorka tego chce czy nie, musieli brać udział w rzezi Polaków. Ich historia, a przez to i książka jest wybitnie antypolska.
Grzegorz Motyka, polski historyk, wybitny znawca współczesnych stosunków polsko-ukraińskich i od 2011 roku członek Rady Instytutu Pamięci Narodowej w Warszawie nie zostawił suchej nitki na tej książce, pisząc o niej kilka razy. W pracy zbiorowej pod redakcją A. Zińczuka „Pojednanie przez trudną pamięć. Wołyń 1943” (Stowarzyszenie „Panorama Kultur”, Lublin 2012) napisał: „Bardzo uważnie, z piórem w ręku, czytałem książkę Oksany Zabużko „Muzeum porzuconych sekretów” i z przykrością muszę przyznać, że te fragmenty, które dotyczą stosunku UPA do Polaków oraz Żydów są po prostu historycznie fałszywe. Zresztą w ogóle w tej powieści Polacy zostali ukazani w sposób karykaturalny. Nie znalazłem tam bodajże jednego zdania, które pokazywałoby Polaków w pozytywnym świetle, a rzeź wołyńska została przedstawiona w sposób co najmniej zadziwiający”.

Z kolei w 2013 roku z okazji 70. rocznicy ludobójstwa na Kresach Motyka napisał recenzję książki Oksany Zabużko, w której czytamy: „W powieści o tej ponurej, zbrodniczej karcie wymordowania (zapewne 1-2 tys.) Żydów przez UPA nie znajdziemy nawet słowa. W swoich wywiadach prasowych Zabużko przyznaje, że kreśląc obraz sanitariuszki (Żydówki w UPA), oparła się na „autentycznej relacji” uratowanej przez UPA Żydówki Stelli Krencbach, którą to rzekomo złożyła po przedostaniu się na Zachód (potem jakoby wyjechała do Izraela i tam żyła... pod fałszywym nazwiskiem). Wszystko wskazuje jednak na to, że cała ta historia została całkowicie zmyślona, bowiem „Relacja Stelli Krencbach” jest niczym więcej niż fałszywką spreparowaną przez banderowców w celu ukrycia popełnionych przez nich zbrodni. Poważni historycy nawet do tego „dokumentu” się nie odwołują, tak nieudolnie został on skonstruowany – aż dziw bierze, iż ktoś może się na niego nabrać. Tak mocne wyeksponowanie przez autorkę historii żydowskiej sanitariuszki sprawia, że zwyczajnie służy złej sprawie i dołącza do nurtu nacjonalistycznej propagandy, próbującej zanegować fakt odpowiedzialności ukraińskiego podziemia za zabójstwa Żydów. Choć autorka zakłada feministyczno-liberalną maskę, to przedstawiona przez nią wizja przeszłości (co w tych właśnie fragmentach powieści można najlepiej zauważyć) jest do szpiku kości nacjonalistyczna, wręcz archaiczna. Mówiąc jeszcze inaczej, gdyby szukać dla postawy Zabużko analogii w Polsce, to bynajmniej nie znajdziemy jej wśród twórców próbujących zmierzyć się z problemem Jedwabnego, lecz wśród tych osób, której polskiej odpowiedzialności czy współodpowiedzialności za tę zbrodnię zdecydowanie zaprzeczają (mamy tu do czynienia z odwrotnością „Naszej klasy” i „Pokłosia”). (....) Znaleźć "dobrego Polaka" u Zabużko nie sposób. Ale czy Zabużko zdaje sobie sprawę, że nakreślony przez nią kuriozalny obraz Polaków nie jest niczym więcej niż specyficzną mieszanką nacjonalistycznych i komunistycznych antypolskich stereotypów? (...) Taki opis ówczesnych wydarzeń nie ma nic wspólnego z prawdą. (...) Powieściowy Adrian tak oto widzi przyczynę i generalny zarys konfliktu:

Spuźcizna Polski – to ona swoim dwudziestoleciem rządzenia nami z pogardliwą przez zęby cedzoną pewnością, że „Rusini” to nie ludzie, a „kabany” [świnie - GM] wyhartowała nas jak „dobrą siekierę”, wyuczyła „odpowiadać symetrycznie tym samym”.... (s. 408).

Warto chwilę zastanowić się nad tymi słowami. Nie ma oczywiście sensu w tym miejscu przypominać, że choć II RP sporo zawiniła wobec mniejszości narodowych, to jednak nie można jej władzom zarzucić, by jakiejkolwiek grupie mniejszościowej odmawiano prawa do bycia ludźmi. Znacznie ważniejsze jest to, że w powieści faktycznie uznano mordowanie całych wsi, od dopiero co urodzonych malców po staruszków, za symetryczną odpowiedź na przedwojenną polską politykę. Adrian (...) przecież myśli: traktowaliście nas jak świnie, więc zarąbaliśmy was tak, jak to od stuleci robiono (najczęściej w okolicy świąt) z kabanami (świniami). Chcąc nie chcąc, rzeź wołyńska w ten sposób została przedstawiona - jako coś w rodzaju wielkiego świniobicia! Przyznam, że dawno żaden ukraiński tekst nie zrobił na mnie tak przygnębiającego wrażenia jak wspomniany cytat. Nie twierdzę, że intencja Zabużko była taka, jak przedstawiłem to wyżej. Upierałbym się jednak, że wielu zwykłych czytelników tak właśnie odbierze - i ma do tego pełne prawo - wspomniany tekst. (...) Tworzy zmitologizowaną wersję ukraińskiej partyzantki, przedstawiając jej uczestników jako bohaterów bez skazy, jednocześnie przemilczając popełnione przez nich w czasie wojny mordy na Żydach i Polakach. Zamiast otworzyć przysłowiową szafę ze szkieletami, woli owinąć ją w nowe, niby-modernistyczne, ale w rzeczywistości dalej czerwono-czarne sreberka” (G. Motyka „Sekrety odtajniane czy dalej wypierane ze świadomości? Wokół książki Oksany Zabużko "Muzeum porzuconych sekretów"” (w:) „Cień Kłyma Sawura, Polsko-ukraiński konflikt pamięci, G. Motyka, Wydawnictwo Oskar i Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku, Gdańsk 2013).

Tymczasem Polacy, ci zarażeni bakterią Giedroyca, jak zwykle w sprawach ukraińskich, gonią w piętkę, prześcigają się w antypolskich poczynaniach. I tak np. zaraz po ukazaniu się książki w 2012 roku lewacki tygodnik „Polityka” zamieścił entuzjastyczną recenzję o książce „Muzeum porzuconych sekretów” (Łukasz Saturczak „Śmierć powinna być mężczyzną” 11.9.2012), w 2013 miasto Wrocław swoją Nagrodę Literacką Europy Środkowej „Angelus” przyznało Oksanie Zabużko, a 28 października 2014 roku Zabużko poprowadziła okolicznościowy wykład o Szewczence i współczesnym Majdanie na Uniwersytecie Warszawskim pod patronatem prof. Andrzeja Mencwela z Wydziału Polonistyki UW (Kresy.pl 29.10.2014).

Kto następny będzie bił pokłony przed Oksaną Zabużko? Może Jarosław Kaczyński przyzna jej jakąś nagrodę od Prawa i Sprawiedliwości albo prezydent Bronisław Komorowski nada jej najwyższe polskie odznaczenie za to, że ta „wielka” pisarka ukraińska porównała śmierć zabijanych Polaków przez bandytów z UPA do zwykłego przedświątecznego świniobicia?

Oj, giedroyciowi Polacy w Kraju, gdzie się u was podziała duma z bycia Polakiem i honor Polaka?! Czy naprawdę nie tylko, że ze stoickim spokojem przyjmujecie znieważanie siebie (tak, siebie samych!) przez Ukraińców, ale także jesteście tak bardzo zadowoleni i dumni z tego, że jesteście gotowi wynagradzać ich za to, że otwarcie nazywają was świniami?! Zapomnieliście czy zatęskniliście za tym, jak hitlerowcy nazywali was – waszych przodków polnische Schweine?

Jeśli tak, to gratuluję waszego dobrowolnego zezwierzęcenia się. Ucieszyliście Hitlera!

Różana Sapiehów na Polesiu

Różana do 1945 roku była polskim miasteczkiem w powiecie iwacewickim (do 1935 r. zwany kosowskim) w województwie poleskim; obecnie należy do Białorusi (obwód brzeski). Różanę i tutejsze dobra nabyli w 1598 roku od Bartosza Brzuchańskiego Sapiehowie i od tej pory była jedną z głównych ich siedzib (różańska linia rodu). Sapiehowie wznieśli tu zamak-pałac i w 1644 roku Kazimierz Lew Sapieha gościł w nim króla Władysława IV. W pałacu przez kilka lat od 1655 roku przechowywane były relikwie św. Kazimierza, wywiezione z Wilna przed zajęciem miasta przez wojska rosyjskie. Rezydencja ta została niemal całkowicie zniszczona podczas Wojny Północnej w 1706 roku przez wojska szwedzkie Karola XII. W latach 1784–86 zbudowali tu w stylu barokowo-klasycystycznym nową rezydencję, która była jedną z największych w Rzeczypospolitej. Była w niej cenna galeria obrazów, teatr dworski i duża biblioteka. Gościem Sapiehów w Różanie 12 września 1784 roku był król Stanisław August Poniatowski. Sapiehowie uruchomili w Różanie manufakturę sukienniczą.

Po Powstaniu Listopadowym 1830-31, w którym udział wziął Eustachy Kajetan Sapieha, dobra różańskie zostały skonfiskowane przez władze carskie. Wspaniałe obrazy, bogata biblioteka i obszerne archiwum z pałacu różańskiego jak i drugiej pobliskiej rezydencji Sapiehów w Dereczynie zostały wywiezione do Petersburga, skąd już, jak większość zrabowanego przez Rosjan w Polsce naszego dziedzictwa kultury, nigdy nie powróciły do Polski. Pałac w Różanie uległ częściowemu zniszczeniu w 1915 roku (I wojna światowa). Na początku stycznia 1919 roku Różanę zajęli prący na Zachód bolszewicy, jednak już 29 stycznia tego roku, po zwycięskiej potyczce, Różana została zdobyta przez Wileński Oddział Wojska Polskiego pod dowództwem głośnego rotmistrza Władysława Dąbrowskiego. W odbudowanej przez rząd polski w 1930 roku części pałacu znalazł pomieszczenie urząd gminy Różana. Pałac powrócił do rodu Sapiehów w 1933 roku. Podjęto próby jego odrestaurowania, jednak wybuch wojny nie tylko przerwał te prace, ale sama wojna przyniosła nowe zniszczenia. Dzisiaj pałac jest wielką monumentalną ruiną.

Pierwszy, drewniany, kościół katolicki pod wezwaniem Św. Trójcy w Różanie wzniósł w 1595 roku Aleksander Tyszkiewicz. Obecny murowany kościół ufundował w 1617 roku Lew Sapieha, który należał do polskich dominikanów. W latach 1768 i 1787 dobudowano do niego dwie kaplice: św. Krzyża i św. Barbary. W 1779 roku świątynia została przebudowana w stylu klasycystycznym przez architekta saksońskiego Jana Samuela Beckera, a w 1850 i 1891 roku poddana została remontowi. W kościele piękne pomniki Sapiehów. W 1885 roku parafia tutejsza miała 1254 wiernych. Należała ona do diecezji wileńskiej, a od 1925 roku należy do diecezji pińskiej. W czasach sowieckich w kościele nieprzerwanie odbywały się msze św. i nabożeństwa. Proboszczem w latach 1956-90 był ks. Michał Woroniecki, który podtrzymywał polskość wśród parafian. Dzisiejsi kapłani białorutenizują ich w ramach tworzenia przez Watykan narodowego Kościoła białoruskiego. W 1960 roku do kościoła różańskiego przeniesiono większość wyposażenia z zamkniętego przez władze sowieckie kościoła pomisjonarskiego w pobliskim Łyskowie.

Zakład Opiekuńczo-Wychowawczy w Adampolu na Nowogródczyźnie

W Adampolu koło Nowogródka (od 1945 Białoruś) założony został w 1929 roku eksperymentalny Zakład Opiekuńczo-Wychowawczy złożony z internatu dla 300 dzieci i młodzieży, szkoły podstawowej, kilku warsztatów rzemieślniczych, dużego ogrodu i sadu oraz terenów sportowych i parku. Kierownikiem Zakładu był Henryk Piekarski. W Zakładzie kładziono duży nacisk na należyte i jak najwcześniejsze przygotowanie wychowanków do samodzielnego bytu po jego opuszczeniu. Dlatego dbano o ich należyte wychowanie moralne i społeczne oraz wyrobienie zamiłowań do rzemiosł. Było to związane z tym, że wychowankowie przebywali w Zakładzie tylko do czasu ukończenia pełnej 7-klasowej szkoły podstawowej. Następnie, nie zrywając z Zakładem, kierowani byli na koszt Zakładu do różnych szkół zawodowych, które współpracowały z Zakładem. Kształcili się więc wychowankowie Zakładu w Średniej Szkole Drogowej P.M.S. w Baranowiczach, w Średniej Szkole Handlowej Pijarów w Lidzie, w Szkole Mechanicznej w Wilnie, w Szkole Stolarstwa w Dworcu k. Nowogródka, w Szkole Koszykarstwa w Grodnie, w Seminarium Nauczycielskim, a później Liceum Pedagogicznym w Nieświeżu i innych. Najzdolniejsi z nich po ukończeniu szkoły średniej ogólnokształcącej studiowali na Uniwersytecie Stefana Batorego w Wilnie. Zagładę Zakładowi przyniosła sowiecka okupacja Kresów w latach 1939-41.

Wileńskie korzenie Powstania Listopadowego 1830-31

Po ponownym utrwalenia się panowania rosyjskiego w Wilnie po klęsce Napoleona w 1812 roku, polska młodzież wileńska (litewskiej wówczas tam nie było!) zakładała na miejscowym uniwersytecie polskim tajne związki: Filaretów i Filomatów, które przygotowywały atmosferę do trzeciego z kolei zbrojnego protestu przeciw zaborcy, którym będzie Powstanie Listopadowe 1830-31. Powiada Adam Mickiewicz: „Wstąpił na scenę pamiętny w naszych dziejach senator Nowosilcow. On pierwszy instynktowną i zwierzęcą nienawiść rządu rosyjskiego ku Polakom wyrozumował jako zbawienną i polityczną, wziął ją za podstawę swoich działań, a za cel położył zniszczenie polskiej narodowości... Skasował kilka szkół na Litwie z nakazem aby młodzież do nich uczęszczającą uważano za cywilnie umarłą. Obok zamknięcia szkół skazano kilkudziesięciu studentów do min syberyjskich, do taczek, do garnizonów azjatyckich; w liczbie ich byli małoletni, należący do znakomitych rodów litewskich (czytaj polskich z ziem dawnego Wielkiego Księstwa Litewskiego – M.K.)”. I uczył Mickiewicz: „gwałt niech się gwałtem odciska”, więc przyszedł rok 1830 – rok antyrosyjskiego powstania narodowego o wolną Polskę.

Tajne polskie gimnazjum w Wilejce 1942-44

W Wilejce, która była miastem powiatowym w województwie wileńskim (po 1945 r. Białoruś), w którym do 17 września 1939 roku mieściło się dowództwo Pułku Korpusu Ochrony Pogranicza (KOP) „Wilejka” i garnizon macierzysty Batalionu KOP „Wilejka”. Było tu także polskie Państwowe Gimnazjum i Liceum im. Henryka Sienkiewicza. Ostatnim jego dyrektorem (do 17 września 1939 r.) był Józef Stasiun. Po podboju wschodniej Polski przez Związek Sowiecki we wrześniu 1939 roku gimnazjum zostało zsowietyzowane, a następnie zamknięte przez okupantów niemieckich w 1941 roku. Gimnazjum jednak ciągle żyło, prowadząc działalność w formie tajnych kompletów gimnazjalnych. Główną organizatorką tajnego gimnazjum polskiego w tym mieście była Aldona Nikoniuk, której pomagał miejscowy proboszcz, ks. Władysław Potocki. W tajnym nauczaniu w Wilejce brali udział także byli wykładowcy polskiego Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie. Gimnazjum ukończyło kilkadziesiąt osób.

Marsz. Piłsudski dał przykład jak należy rozmawiać z Litwinami

Inspirowani przez Niemcy w grudniu 1926 roku drogą zamachu wojskowego władzę na Litwie objęli skrajni nacjonaliści o zabarwieniu faszystowskim: A. Smetona (Śmietana) jako prezydent i A. Voldemaras jako premier. Rządy ich, popierane jednocześnie przez Berlin i Moskwę, obrały zdecydowanie antypolski kurs. Voldemaras ogłosił, że Litwa jest w stanie wojny z Polską i że Polska pragnąc zawładnąć Litwą, przygotowuje tam powstanie (na potwierdzenie czego nie było i nie ma żadnych dokumentów historycznych!). Wobec tego jesienią 1927 roku rozpoczęło się na Litwie aresztowanie polskich działaczy oraz nauczycieli oraz przystąpienie do zamykania polskich szkół i stowarzyszeń, likwidacji ostatnich polskich nabożeństw. W odpowiedzi na to rząd polski nakazał zamknięcie litewskiego seminarium nauczycielskiego w Wilnie i kilkunastu szkół litewskich na prowincji oraz wydalił z granic państwa szereg działaczy litewskich, znanych ze swej polakożerczej postawy. Wówczas Voldemaras wniósł do Ligi Narodów w Genewie (przedwojenny odpowiednik dzisiejszego ONZ) skargę na prześladowanie Litwinów w Polsce i oskarżył Polskę o zamiar agresji. Marszałek Józef Piłsudski udał się wówczas go Genewy i na posiedzeniu Rady Ligi Narodów 10 grudnia 1927 roku doszło do jego dramatycznego spotkania z Voldemarasem. Na powtórzone zarzuty premiera Litwy wobec Polski marsz. Piłsudski odpowiedział zdecydowanym pytaniem skierowanym do Voldemarasa: „Pokój czy wojna?”. Przyparty do muru i przestraszony Voldemaras wyszeptał: „Pokój” i przyznał, że stan wojny między Litwą a Polską nie istnieje. Propaganda litewska poniosła dużą porażkę.

Także dzisiaj rząd litewski prowadzi jawnie wrogą politykę wobec Polaków w arcypolskim Wilnie i na Wileńszczyźnie, którą do dziś dnia zamieszkują w większości Polacy, a którą sprezentował Litwie Stalin w 1939 roku i ponownie w 1945 roku. Niestety, dzisiaj Polską rządzą miernoty i ludzie wyprani z patriotyzmu (rząd i opozycja), którzy nie tylko, że nie potrafią uderzyć w stół pięścią, ale także wspierają de facto litewskie akcje antypolskie.

Marian Kałuski

Wersja do druku

Toronto - 15.01.15 1:13
Cytat:
„Dla nas Rosjan historia waszej Polski jest przestrogą. My zbudowaliśmy potęgę i razem z amerykancami rządzimy takimi jak wy. Nie jest na odwrót. Mieliście takie same szanse jak my. Wszystko spieprzyliście bo nie umiecie się mądrze rządzić od bardzo wielu pokoleń. U was każdy wszystko wie najlepiej i jest najmądrzejszy. Potem jesteście na łasce innych. Sami sobie jesteście winni. Mieliście bardzo silne państwo i potęgę. Sami to zniszczyliście. My trwamy, mamy silną władzę i rosyjską dumę. Mamy zastępy noblistów, wspaniałych sportowców i wielką armię. A co macie wy Paljaki? Kłótnie, złodziejstwo, kraj poprzesuwany na mapie, bez własnego kapitału, bez przemysłu. Za to macie jabłka... Lubimy Was, ale tak jak wy żyć nie chcemy”.

Komentarz

To jest opinia zapijaczonego rosyjskiego debila, a zarazem przyklad oddzialywania bolszewickiej propagandy i kija przez ostatnie prawie 100 lat , co spowodowalo, ze mamy do czynienia z zaprogramowanym homo-sovieticus.

Jan Orawicz - 13.11.14 19:55
To prawda,że przydałaby się taka komisja,ale kto ja ma stworzyć?
Przecież wiadomo,że nie ci ludzie,którzy obecnie są przy władzy! Oni
dbają o własne żłoby pod swoimi nochalami.Gdzie u nich Polska i
roszczenia dla niej od dookolnych rabusiów. Pozdrawiam

Marian Kałuski - 13.11.14 11:39
Tak, przydłaby się Polska Komisja Rewindykacyjna d/s Dóbr Zabranych, gdyż Wojciech Kowalski, który jest pełnomocnikiem polskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych ds. restytucji polskich dóbr kultury w ogóle nie zajmuje się tą restytucją w odniesieniu do zbiorów polskich bezprawnie przetrzymywanych na Ukrainie, Litwie, Białorusi i Rosji. No, bo zgodnie z doktryną Giedroycia byłby to duży nietakt wobec naszych wschodnich sąsiadów. Według niego nie mamy prawa żądać i prosić ich o zwrot zagrabionych nam poloników.

Marian Kałuski, Australia

Lubomir - 08.11.14 13:27
Przydałaby się Polska Komisja Rewindykacyjna d/s Dóbr Zabranych... Może prawnicy zatrudnieni w niej, dotarliby wreszcie do rabusiów lub ich potomków - na obszarach byłych republik radzieckich, krajów byłej III Rzeszy, głównie Bawarii i Austrii a także na terenie Szwecji, robiącej przed Polską uniki od czasów potopu.

Wszystkich komentarzy: (4)   

Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami naszych Czytelników. Gazeta Internetowa KWORUM nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

29 Marca 1937 roku
Zmarł Karol Szymanowski, polski kompozytor. Obok F. Chopina, uznawany za najwybitniejszego kompozytora (ur. 1882)


29 Marca 1983 roku
Uruchomiono pierwszy komputer typu laptop


Zobacz więcej