Czwartek 25 Kwietnia 2024r. - 116 dz. roku,  Imieniny: Jarosława, Marka, Wiki

| Strona główna | | Mapa serwisu 

dodano: 24.07.14 - 11:45     Czytano: [2756]

Turniej w Krobonoszy


Złoty kurz unosił się nad piaszczystą droga wijącą się wśród kolorowych pól, skrzypiały rozeschnięte koła starej furmanki wdrapującej się na wzgórze. Donośny głos woźnicy powracał echem odbijając się jak bumerang od pagórka. Sceneria podobna tej z westernu, kiedy to dyliżans pędził przez prerię, jedynie brak tu kowboi i skalistych gór. Cichy szum traw i srebrzystej pszenicy łagodził ucho i przenikał do duszy. Falujące kłosy przebiegały nicią krystalicznych cieni wśród wąskich zagonów niczym kilwater za pędzącą łodzią. Po przeciwnej stronie złoty, wąsaty jęczmień kłaniał się przydrożnym polnym makom i napuszonym ostom. Szeroka miedza utkana kolorowym kwieciem przypominała zapaskę młodej dziewczyny tańczącej wśród wysokich traw. W oddali widniał słomiany dach zagubionej pośród pól i łąk niewielkiej chaty. Nad jej dachem wisiały dwa postrzępione białe obłoki, o których zapomniał sam Bóg. Za wzgórzem widniał horyzont obłożony kolistym lasem. W połowie drogi stał drewniany krzyż ogrodzony niskim płotem, a po jego obu stronach kilka niedbale rozsianych domostw. Opodal lasu kawałek zwartej budowy - to właśnie centrum Krobonoszy. Wioska to nie lada z czteroklasową (jak na razie) szkołą, ze sklepem spożywczo - przemysłowym. Na skraju wioski stara remiza strażacka, a dookoła cisza i szum wysokich traw niczym tajga. Tu i ówdzie sarenka pasła się swobodnie, a i dzik czasami „rzucił okiem” z lasu.
***
Tak było w Krobonoszy pół wieku temu - jak jest dzisiaj!- tego nie wiem!
Powróćmy zatem do tamtej młodzieży, zabaw i rozrywek. Co jakiś czas straż pożarna czy koło gospodyń organizowały zabawę taneczną - to dla uciechy ludu, to dla zysków. Nie rzadko na takich zabawach dochodziło do rękoczynów, do zwykłych turnieji lub zapasów w najdzikszym stylu. Tradycje trzeba kultywować, by nie zanikało piękno, by uszanować przodków.
Nie przypadkowo więc remiza położona była na skraju wsi: może ze względów strategicznych, może transportowych. Tuż za nią rozwidlały się drogi, to też ułatwiały ucieczkę podczas szturmu. Wieś do bogatych nie należała, zresztą jak jej podobne w chełmskim powiecie. Osiągnięte zyski z zabawy przeznaczano na rozmaite cele, a takich było setki.
***
Tydzień przed balem pobliskie wsie zarzucone były zaproszeniami przyklejonymi na słupach, czy budynkach publicznych. Kolorowe litery szybko wpadały w oko, wiec i zainteresowanie rosło. Ponieważ nie było w tamtych czasach zbyt wiele rozrywek i imprez, więc nic dziwnego, że młodzież czekała na takie plakaty i zaproszenia. Podobnie jak dzisiaj młodzi chcieli się zabawić, poderwać coś nowego i poszaleć. Niezapomnianą atrakcją były wówczas turnieje, a gladiatorów nie brakowało. Z dnia na dzień napięcie rosło; panny obmyślały kreacje, jakieś nowe uczesanie, by wyróżnić się z szarego tłumu. Marzyły, by je ktoś daj Boże zauważył. Kawalerka organizowała „pakę” i omawiała strategię – tak na wszelki wypadek. Niektórzy szli się zabawić, ale byli i tacy, co tylko czekali na zaczepkę, lub sami ją organizowali. Może ci mniej zauważeni przez płeć piękną szukali sceny do popisu, by w ten sposób ”zabłysnąć”. Istnieją różne sposoby na rozgłos, zostać niepokonanym bohaterem-czemu nie! Najczęściej powodem bójek na imprezach było przekroczenie granicy obcego kawalera i nie wkupienie się w środowisko. Dawniej panny były jakby pod ochroną, nie pozwalano obcym wkraczać na terytorium gdzie panował swojski ład. Inną przyczyną było wyrównanie porachunków z poprzednich zabaw - tak było wszędzie – nie tylko w Krobonoszy. Jesteśmy walecznym narodem, honor stawiamy zawsze na pierwszym miejscu.
***
Tego sobotniego wieczoru ciszę zakłóciły silniki maszyn; pędziły jak zwariowane czerwone WFM-ki, czarne jak sadza WSK-i. Czasami Junak wielki jak zwierz zakłócił lokalny spokój. Bogatsi młodzieńcy prowadzili czeskie Jawy z lustrzanymi zbiornikami paliwa. Samotnicy jechali na motorowerach marki Simson, na rowerach, a często też szli pieszo. W tamtych czasach trzy czy pięć kilometrów było pestką. Samochód na wsi był tak rzadki jak dzisiaj dinozaur czy cnota. Na każdym motocyklu siedział jegomość w dużym kasku, w gangsterskich ciemnych okularach. Długi krawat niczym śledź wił się po nonajronowej koszuli. Do pleców kierowcy przyklejona panna niczym guma balonówa – raz pęczniała, raz chudła. Jej kolorowa suknia szalała jak żagiel na wietrze, odsłaniając opalone okrągłe uda, co było nieprzyzwoite w tamtych czasach. Pędziły motocykle wśród łanów złocistych zbóż, kąkoli i ślicznych bławatów, znacząc kurzem za sobą swą drogę. Wiatr zabawiał się suknią i czesał lśniące włosy wystające spod dużego kasku.

Zmotoryzowanych jak i pieszych powitały rytmy szlagierów takich jak choćby: Maryna, Bolero czy inne wtedy śpiewane piosenki. Kapela na takich imprezach zawsze była doborowa, znana w okolicy, lubiana, był to bowiem sukces udanej zabawy. Bufet również musiał być znakomicie zaopatrzony, by nie skompromitował organizatorów. Orkiestra popisywała się przed zjeżdżającą publiką, tym samym zachęcając do pozostania. Kilka kilometrów dalej była zabawa konkurencyjna - zmotoryzowany mógł zatem wybierać! Co ciekawsi byli w kilku miejscach i dokonywali wyboru, piesi zdani byli na pozostanie. Podjeżdżały maszyny - plac przed remizą stawał się ciasny, panny poprawiały zniszczone wiatrem makijaże, czesały ściśnięte kaskiem włosy. Kawalerka czyściła zakurzone buty, poprawiała zwichnięte „śledzie „ często mocowane na gumce. Młode nogi przy rytmach oszałamiającej muzyki same się rwały do tańca, ale nie tak prędko!
Pierwszy bufet, młodzieniec nie szczędził grosiwa, targnął się na butelkę „jabcoka” za dziewiętnaście złotoli i do tego jak rytuał każe herbatniki ”petit beerr” za dwa dziesięć. Jak szaleć to szaleć!
Z bufetu na zieloną trawę, by tam rozkoszować się szklanicą „jabola”, degustować – zawrócić dziewce w głowie. Co bogatszy jegomość kazał sobie wino zagraniczne - a co! Za dwadzieścia pięć baków - choć smakiem zbliżone do „patyka”- jednak inny napis - wszak liczy się etykieta i w tym cały urok. Pary niczym kopki siana gnieździły się rozproszone po łące, bul, bul, bul rozbrzmiewało rytmicznie. Panienki chrupały delikatnymi ząbkami herbatniczki, tym ostrożniej, by nie oblizać czerwonej jak barszcz szminki. Chłopcy morderczo polewali, by dodać sobie odwagi, by skruszyć lęk dziewiczy, by zbliżyć ją do siebie. ***
Robiło się ciemno, słońce pomału układało się do snu chowając swoje lico za tutejszym borem. Pozostawione promyki dodawały rumieńców speszonym dziewczynom. Remizę oblała czerwona łuna, która wraz ze słońcem znikała z fasady budynku. Zapłonęły lampy, ćmy cisnęły się do otwartych okien, skąd ulatniał się zapach zmieszanych perfum z zapachem siarki. Zespół ciągnął na basach sentymentalną melodię. Kawalerska krew poruszona „jabolem” zwiększała krążenie. Panienkom robiło się coraz cieplej, a szum niczym czarownik opasywał młode głowy. Na deskach pojawiały się śmielsze pary, jeszcze dość sztywno obracające się niczym kołowrotki, wstydliwym wzrokiem obejmujące partnera - utrzymując dystans w tańcu. Z minuty na minutę docierały inne, mniej odważne pary, aż z czasem zrobiło się tłoczno. Orkiestra nie robiła długich przerw grając szybkie to znów wolne kawałki. Wiara zaczęła się rozkręcać, często odwiedzając bufet, sztywne nogi zamieniały się w wiotkie, a nowe buty jakby mniej uwierały. Zespół muzyczny udał się na przerwę celem zaspokojenia głodu, po czym ich styl radykalnie się zmienił. Grali bardziej odważnie, śpiewał już duet, a nawet tercet, perkusista nie oszczędzał skóry na bębnach.
Na sali zrobiło się swojsko, zmniejszył się dystans miedzy parami, przyciemniono i tak już słabe oświetlenie. Nawet ćmy znikły bez wieści. W bufecie niczym na jarmarku, ściskano wzajemnie dłonie, klepano się po plecach, mowa zmieniała się w krzyk. Wszyscy rozmawiali naraz, śpiewano, popijano i palono. Dym przyciemniał światło-tutaj ćma nie miała już czego szukać! Tu zawiązywały się wielkie przyjaźnie, tu rozpoczynały się małe wojny.
Za i przed remizą podobnie jak w bufecie było dość gwarno, jedynie trochę dalej w zaroślach pary krzyżowały oddechy, co niektórzy posunęli się jeszcze dalej i śmielej. Panienki przestały bronić się przed pysznym winem. Już nie zagryzały ciasteczkiem, a szminka znikła przy rozkosznych pocałunkach. Tango rozbrzmiewało na sali, niektórym kawalerom uginały się przemęczone nożyska, jakby dopiero opuścili okręt powracający ze zburzonego morza. Na ławkach opartych o ściany siedziały starsze kibicki obmawiając na gorąco bardziej znane im osoby, szczególnie dziewuchy z tutejszej wsi. Przy tangu wszystko dozwolone, pary przyklejone do siebie, ręce młodzika błądzą po szczupłym dziewczęciu. Czego tam szukały-nie wiem! Oj było na co popatrzeć, jeden nawet zahaczył brodą o ramię biednej partnerki i usnął w tańcu - czego to nie robi zmęczenie!
Przy samej scenie zaczęły się popychanki - to sygnał, że czas na lepszą zabawę. Do zwaśnionych dołączył następny, później dwóch i niczym wzmagająca się burza – ruszyli do przodu. Już sztorm popędził w kierunku drzwi, zabierając jeszcze kilka osób ze sobą. Na zewnątrz zaczęła się już prawdziwa trąba powietrzna. Tu dołączył szwagier, tam kuzyn i kolega udzielił poszkodowanym pomocy. Posypały się ostre niczym sierp słowa, za nimi poszły w ruch piąchy.
Turniej w pełni rozpoczęty, gapie otoczyli zaangażowanych w porachunkach, a jest się tu o co bić - panny tu” smolne”, zdrowe i ładne. Czasami nad głową niczym Ufo przeleci sztacheta z płotu - zwalając przybysza z nóg, słychać uderzenia i jęki. Krzyk dziewczyny na chwilę przerwał pojedynek. Jednak po minucie wojna ruszyła. Podpity ormowiec i jeden posterunkowy usiłowali powstrzymać tę burzę, ale było to ryzykowne, zbyt daleko już się posunęła. Po chwili jeden z nich trafiony –upadł na glebę, drugi uciekł.
Wojna niebawem się zakończyła, następna część jako dogrywka przeniesie się na inną wieś w następny tydzień. Gdyby tak całkowicie się zakończyła - jaki sens miałyby inne zabawy!, a co z tradycją?
Na sali nie było już tłoku, lecz niektórzy trzymali się dość dobrze jak na taki bal i porę nocy. Nie każda panienka przyszła z partnerem, zatem czeka ją daleka droga, niekiedy przez las. Czy można zaufać świeżo poznanemu chłopakowi? Takie odprowadzanie czasami wiele kosztuje - chyba, że szuka się takiej okazji. Po turnieju pustoszała sala, bufet utrzymywał gości do końca oferując ostatnie butelki czarodziejskiego płynu, który powoduje odwagę, zmusza do zrywu, przybliża nieznajomych, ośmiela.

Przez pola, krętą drogą pędzą motory płosząc ostrym światłem zaspane zające. W głowach szumi świeżo fermentowane wino, przylepiona do pleców dziewczyna coś cicho nuci. Rozchodzą się do domów ci, co się im tym razem poszczęściło i ci, których kolejny raz opuściło szczęście.
Wracają zawiedzione serca - lecz powrócą na następną zabawę-szczęście przecież gdzieś czeka…
Zabawa w Krobonoszy połączyła nie jedną parę i nie jedną dziewczynę wybiła przybyszowi z głowy
Tutaj kocha się tradycję, tutaj są rycerze broniący niewieścich cnót.

Władysław Panasiuk

Wersja do druku

Panasiuk - 25.09.14 2:22
Dziękuję P. Lubomirze za tematyczny i jak zwykle mądry komentarz. Gratuluję głębokiej wiedzy, to widać, słychać i czuć. WP

Lubomir - 24.07.14 19:45
Zagonieni do polskiej wersji 'wyścigu szczurów', nie mamy ani czasu, ani ochoty na kulturalne imprezy. Parę dni temu udało mi się trafić na wspaniałą imprezę zorganizowaną przez braci Słowaków. Grupa słowackich rekonstruktorów historycznych toczyła wojnę o Czerwony Klasztor. Czy u nas, na polskim Spiszu, nie można byłoby zorganizować np na Zamku Niedzickim rekonstrukcji historycznej na temat dokonanego tutaj aktu, aktu zakupu 16-tu Grodów Spiskich przez króla Polski, Wielkiego Księcia Litwy i Pana Wszystkich Państw Rzeczypospolitej Polskiej, Władysława Jagiełłę?. Tak na wesoło, ale i ku pokrzepieniu serc, jak to mawiał nasz Wielki Rodak, Henryk Sienkiewicz. Zabawa to nie tylko night cluby czy Owsiakowe rykowiska - Woodstocki...Ze Spisza, a właściwie ze stolicy byłego starostwa spiskiego - ze Starej Lubowli, wywodzi się członek hiszpańskiej rodziny królewskiej, potomek założyciela Zamościa - Jana Zamoyskiego...

Wszystkich komentarzy: (2)   

Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami naszych Czytelników. Gazeta Internetowa KWORUM nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

25 Kwietnia 1926 roku
Urodził się Tadeusz Janczar, aktor teatralny i filmowy (zm. 1997)


25 Kwietnia 1937 roku
Zmarł Michał Drzymała, wielkopolski chłop, symbol walki z zaborcą pruskim (ur. 1857)


Zobacz więcej