Sobota 20 Kwietnia 2024r. - 111 dz. roku,  Imieniny: Agnieszki, Amalii, Czecha

| Strona główna | | Mapa serwisu 

dodano: 22.05.14 - 18:24     Czytano: [1328]

TELEFONY, TELEFONY...(1)



MISTYFIKACJA NOWEJ ERY

Sławomir M. Kozak














Mojej córce Małgosi dedykuję …












Część 16



TELEFONY, TELEFONY...(1)


Skoro w przypadku Pentagonu i Shanksville nie można było przedstawić przekonujących materiałów wizualnych, postarano się o dźwiękowe. Ażeby przebieg lotów nie wyglądał sztucznie, wprowadzono element grozy. Rozmowy telefoniczne. Dla prostego uwiarygodnienia trzech rzeczy.

Po pierwsze, że loty przebiegały tak, jak przedstawiły to oficjalne czynniki.

Po drugie, że na pokładzie byli w ogóle porywacze.

I po trzecie wreszcie, że pasażerowie tych samolotów znajdowali się w konkretnych maszynach, o oznaczonym czasie, żywi.

Człowiek jest tylko człowiekiem. Pewne zagrania psychologiczne wystarczą aby urealnić fikcję. Bardzo niewiele do tego potrzeba.

Z trwających ponad 23 minuty rozmów stewardessy Betty Ong nagranych zostało tylko 4,5 minuty. Słuchałem tych nagrań i nie wierzę, by były prawdziwe. Informacje przekazywane przez kobietę, która powinna byc w szoku lub przynajmniej solidnie wystraszona, są spokojne i moim zdaniem brzmią, jak odczytywane. Osoba mówiąca do telefonu mówi wolno i bez emocji, tempo jej głosu wzrasta dopiero w chwili, w której jej rozmówca zaczyna zadawać pytania. Mówi tak, jakby starała się przekonać, że na pokładzie doszło do tragedii, zabito trzy osoby, a sprawcy zawładnęli kokpitem. Powtarza, że nie może się dostać do kabiny pilotów. Czy na jej miejscu którakolwiek stewardessa starałaby się dostać do kokpitu pełnego porywaczy wiedząc, co przed chwilą zrobili innym członkom załogi i pasażerom? Z samolotu opanowanego ponoć przez terrorystów nie dochodzą żadne inne odgłosy, krzyku, płaczu, histerii. Nic, tylko głos stewardessy.

Inna stewardessa, Madeline Sweeney, prowadziła rozmowę telefoniczną ze swoim przełożonym Michael’em Woodward’em przez 25 minut. Opisała czterech porywaczy, podczas gdy FBI twierdzi, że było ich pięciu. Przekazała informacje, że porywacze siedzieli na fotelach w rzędach 9 i 10, podczas kiedy FAA podała, że ich miejsca znajdowały się w rzędzie 8. Pod koniec rozmowy zaczęła krzyczeć, że widzi budynki i wodę. Ani słowa poza tym. Czy stewardesa latająca od 12 lat z Bostonu, wiedząc jak ważny w takich sytuacjach jest każdy detal, mogła nie poznać Manhattan’u? Przecież ten widok, jakkolwiek znajomy, musiał być dla niej zaskakujący.

Mark Bingham telefonujący do własnej matki musiał się liczyć z tym, że są to ostatnie chwile jego życia. A jednak przedstawił się matce, jak człowiek dzwoniący w służbowej sprawie do obcej osoby. Z imienia i nazwiska. Nie znam nikogo, kto by się tak przedstawiał swojej matce. Jak chyba większość ludzi – ja telefonując do własnej mamy nie podaję nawet imienia. Nie zdarzyło się, żeby mnie nie poznała. Bingham powiedział, że jest na pokładzie uprowadzonego samolotu, którego trzech porywaczy ma ze sobą bombę i na koniec spytał czy matka mu wierzy. Rozmowę przerwano, po czym po chwili połączenie wznowiono, a słowa wypowiadane przez niego były dokładnie tej samej treści, co poprzednio. Łącznie z pytaniem o wiarę w jego słowa. Tak, jakby ponownie puszczono zapis tych kilku zdań z taśmy. Ani jednego nowego, innego, w porównaniu z poprzednim połączeniem, wyrazu.

Bardzo ciekawy, a pomijany milczeniem nawet przez dociekliwych dziennikarzy, jest telefon, jaki otrzymał o godzinie 09:00 od swojego syna Petera, lecącego rejsem UAL 175, Lee Hanson. Był to drugi telefon, jaki od niego odebrał. Peter powiedział w nim:

- Jest źle tato, stewardessę pchnęli nożem, wygląda na to, że mają noże i .... Powiedzieli, że mają bombę. W kabinie jest coraz gorzej, pasażerowie chorują. Samolot wykonuje ostre manewry. Myślę, że mają zamiar lecieć do Chicago, albo gdzie indziej i rozbić maszynę o jakiś budynek. Nie martw się tato, jeśli tak będzie, to będzie to przynajmniej szybkie. O mój Boże, mój Boże.

Zupełnie fantastyczne nagranie, a całkowicie zlekceważone przez wszystkich śledczych! Po pierwsze, skąd człowiek telefonujący do swego ojca powziął tak niesamowity (w tamtych okolicznościach) pomysł, że samolot poleci do Chicago? Przecież, według planu, leciał z Bostonu do Los Angeles. Porywacze nie ujawnili żadnych zamiarów. Jedyne, czego można było spodziewać się z dużym prawdopodobieństwem, gdyby mieli bombę, to jej użycia! Dlaczego mieli by kierować się na jakiekolwiek lotnisko inne od planowanego? Naturalne mogło być, że samolot będzie leciał nadal do miejsca przeznaczenia lub zawróci do miejsca, z którego wyleciał. Pomysł, że poleci nagle do zupełnie innego miasta jest niesamowity.

Natomiast pomysł, że porywacze zamierzają samolot rozbić o jakiś budynek jest wręcz wizjonerski!

Dwie zagadki w jednym wydaniu. Nie mam rozwiązania dla pierwszej z nich. Choć, muszę przyznać, że w moich dociekaniach prawdy o 9/11 przewinęło się miasto, którego nikt z zamachami tego dnia nigdy nie kojarzył. To właśnie Chicago.

Otóż, kiedy zastanawiałem się na początku moich poszukiwań, jak rozwinąć by się mogła sytuacja gdyby UAL 93 nie opóźnił swego startu, doszedłem do wniosku, że może plan zamachów 11 września był bardziej rozbudowany. Przez pewien czas podejrzewałem, ze oprócz Nowego Jorku i Waszyngtonu planowano zaatakować jeszcze inne miejsce w Stanach. Uderzyć głębiej w trzewia Ameryki, zaangażować nie tylko jej obrzeża, ale i środek.

I kiedy do miejsca, w którym samolot został uprowadzony dodałem zasięg, jaki mógłby pokonać, gdyby nie opóźnił startu o owe 41 minut, okazało się, że uwzględniając prędkość i siłę wiatru, doleciałby do ... Chicago. W co mógłby uderzyć samolot w Chicago? Oczywiście, w najwyższy po kompleksie World Trade Center, budynek Ameryki – Sears Tower. Ale, jako że ten samolot miał tego dnia inne zadanie do wykonania, ten wątek porzuciłem. Jakież było moje zdziwienie, kiedy nie tak dawno dowiedziałem się, że w roku 2004 Larry Silverstein, właściciel WTC, poprzez podstawione osoby, sfinalizował planowane od lat kupno Sears Tower! Co ciekawe, kiedy sprawa wyszła na jaw, spółka MetLife – dotychczasowy właściciel – wycofała się z umowy.

Jeżeli natomiast chodzi o zagadkę drugą, czyli przepowiednię pasażera o mającym nastąpić uderzeniu w budynek, to rozwiązanie mam tylko jedno.

Wszystkie rozmowy telefoniczne były jedną wielką mistyfikacją! Innego wyjaśnienia nie ma i nie może być.

Zacznijmy od tego, że w roku 2001 nie było fizycznej możliwości wykonywania połączeń z telefonów komórkowych znajdujących się w samolocie podczas lotu. Taką możliwość linie lotnicze udostępniły pasażerom, angażując w specjalistyczne rozwiązania technologiczne ciężkie miliony, dopiero w roku 2004! I dla sceptyków, udostępniły – a nie usprawniły. Proste pytanie ekonomiczne brzmi: po co linie lotnicze miałyby angażować miliony w roku 2004 w rozwój technologii, która nie była potrzebna już od roku 2001?

Pasażerowie wchodzący na pokład samolotu słyszą ciągle o konieczności wyłączenia telefonów komórkowych. Tłumaczy się to prawdopodobieństwem zakłócenia działania urządzeń pokładowych, co jest trochę dziwne, zważywszy że awionika samolotów jest chroniona przed radiacją elektromagnetyczną.

Jak się okazuje, najbardziej zainteresowanymi takimi ograniczeniami są sami operatorzy telefonii komórkowej. Otóż połączenia wykonywane z samolotów na małych wysokościach, czyli poniżej 10 000 stóp, mają tendencję do tworzenia zjawiska „kaskady”, które może zablokować całą sieć. Z uwagi na to, że telefon „widzi” wiele „komórek” na raz, próbuje nawiązać łączność z każdą, do tego w czasie uniemożliwiającym ustanowienie porozumienia z żadną z nich. To właśnie owa „kaskada”. Próba zlokalizowania telefonu jest utrudniona, bo kiedy znajduje się on ponad kilkoma stacjami, w podobnej odległości pionowej, „komórki” nie są w stanie określić rzeczywistego położenia aparatu i siły sygnału. Zwłaszcza, że rzecz cała odbywa się przy dużej prędkości. Powoduje to zamknięcie kanału i otwarcie drugiego w celu ustanowienia połączenia. Później sytuacja się powtarza kolejno z następnymi kanałami. To prowadzi do zablokowania sieci. Ponadto, samoloty pasażerskie latają ze średnią prędkością ponad 800 km/h, a jest to szybkość uniemożliwiająca nawiązanie i ustalenie łączności z jedną stacją, co trwa około kilku sekund, bo już po chwili maszyna jest w rejonie kolejnej stacji. Przekazanie połączenia nie zdąży wystąpić, bo na dobre nie zostało jeszcze ustanowione. Dotyczy to prób połączeń poniżej 10 000 stóp. Powyżej tej wysokości, jak wykazał „Projekt Achilles” opisany poniżej, jest to praktycznie w ogóle niemożliwe. Samoloty pasażerskie zbudowane są z materiałów zachowujących się w stosunku do aparatów telefonicznych, jak klasyczna puszka Faraday’a, czyli blokując przenikanie fal radiowych na i z zewnątrz maszyny.

Kolejnym faktem potwierdzonym przez media jest brak wykazów tych połączeń w billingach.

Przyjrzyjmy się jednak bliżej tym rozmowom.

Ciąg dalszy w najbliższy czwartek – zapraszamy


Wersja do druku

Pod tym artykułem nie ma jeszcze komentarzy... Dodaj własny!

20 Kwietnia roku
Międzynarodowy Dzień Wolnej Prasy


20 Kwietnia 1873 roku
Urodził sie Wojciech Korfanty, polityk, działacz ruchu narodowościowego na Śląsku (zm. 1939)


Zobacz więcej