Czwartek 28 Marca 2024r. - 88 dz. roku,  Imieniny: Anieli, Kasrota, Soni

| Strona główna | | Mapa serwisu 

dodano: 19.02.11 - 16:10     Czytano: [3372]

Opowieść niedokończona

W roku 1993 zmarł nagle mój mąż, miał zaledwie 36 lat, zostałam sama z trójką małych dzieci w wieku 3,5 Emil, Marcin 9 i najstarsza córka 12 lat. Mój mąż pochodził z Łodzi i tam też urodziły się nasze dzieci. W oczekiwaniu na mieszkanie, którego nigdy nie otrzymaliśmy, mieszkaliśmy w prywatnej kamienicy na strychu, 3 piętro, bez c.o. Jak wiadomo w tych latach było wielkie bezrobocie. Mąż pracował dorywczo, od czasu do czasu zarobił coś, grając na weselach albo w nocnych lokalach, nie było tego zbyt wiele. Ja natomiast, po ukończeniu średniego studium, o kierunku społeczno prawnym, złożyłam podanie o wstąpienie do szkoły podoficerskiej w Szczytnie i miałam zacząć od września 1993 roku, ale wcześniejsze wydarzenie przekreśliło moje marzenie i zaczęła się droga prosto do piekła.

W tym czasie pracowałam na czarno, 20 km poza Łodzią na plantacji, na kolanach a zimą w ogromnych nieogrzewanych magazynach, przy pakowaniu i ładowaniu na tiry. Była to praca - powiedziałabym dla skazańców, ale taka była sytuacja i zmuszona byłam pracować tam przez trzy lata.

Po śmierci męża zaczęły się kłopoty wychowawcze z Marcinem, który był chory na zespół ADHD, o czym nie miałam zielonego pojęcia, i nigdy nikt mnie nie oświęcił, że istnieje taka choroba. Nawet lekarz, do którego często chodziłam z synem, bo nie dawaliśmy sobie z nim rady, był nadpobudliwy, był w ciągłym ruchu i musiałam mieć oczy z przodu i z tylu, by czegoś nie zbroił. Moje wizyty u lekarza kończyły się zawsze tak samo. Wyrośnie z tego i wręczano mi receptę na syrop uspakajający. Jak już wspomniałam prawdziwe problemy zaczęły się po śmierci męża. Marcin przestał chodzić do szkoły, wagarował, nie odrabiał lekcji, bo… nigdy nic nie miał zadane.

Wychodziłam z domu o 5.30 a wracałam o 18., praktycznie dzieci wychowywała ulica, Marcin zaczął palić papierosy i uciekał z lekcji, sytuacja wymykała mi się z rąk i byłam zmuszona zrezygnować z pracy a co za tym idzie, bieda zagościła w naszym domu na dobre. Renta, którą otrzymywałam po zmarłym mężu wystarczała zaledwie na czynsz a pomoc z opieki społecznej była minimalna i okresowa, toteż zaczęłam brnąć w długi, aż po szyję. Nie powiedziałam o najważniejszym, miałam do spłacenia dług za pogrzeb męża 11000 tys. złotych, bo w momencie śmierci nie był ubezpieczony a i ja pracowałam na czarno, dlatego też całą sumę musiałam spłacić sama.
Pierwsza zima, która nadchodziła zapowiadała się mroźna a my już nie mięliśmy gazu z powodu zadłużenia a po tygodniu odcięto nam także prąd.

Możecie Państwo sobie wyobrazić jak się czułam, świat runął mi na głowę. Święta Bożego Narodzenia spędziliśmy w ciemnym i zimnym mieszkaniu, wszyscy razem, pod jedną kołdrą, żeby się ogrzać, nawzajem. Opowiadałam dzieciom zmyślone bajki, żeby nie myślały o głodzie, starałam się rozładować sytuację ale wiem że były rozczarowane i zawiedzione bo nigdy przedtem nie doświadczyły czegoś podobnego, a ja czułam się winna całej tej sytuacji.

Nie wiedziałam od czego zacząć, gdzie szukać rozwiązania. Widząc, że opiekunka społeczna nie robi nic innego, jak tylko stara się, żeby zabrano mi dzieci i kieruje sprawy do sądu. Nie bierze pod uwagę faktu, że jestem sama i ze względu na Marcina musiałam zrezygnować z pracy. Psycholog szkolny potwierdził, że Marcin jest niezdyscyplinowany i wymaga bezustannej opieki i kontroli, ale to do nikogo nie przemawiało i coraz częściej stawałam przed sądem jak pospolity przestępca, aż w końcu ograniczono mi prawa rodzicielskie a Marcina umieszczono w ośrodku wychowawczym.

W 1995 roku pani kurator sądowa zaproponowała mi pomoc w sensie, że będę pracowała u jej męża w pracowni krawieckiej po 4 godziny dziennie, po południu. Oczywiście zgodziłam się natychmiast i przez rok jakoś dawałam sobie radę, ale firma pani kurator (niestety dla mnie) rozwijała się coraz bardziej i mój dzień pracy wydłużał się w miarę potrzeb firmy. Pracowałam od 7 rano do 15. i od 17. do 23. i znów Emil zostawał cały dzień pod opieką córki, tak jakby to ona była jego matką. Dzisiaj wiem, że pani kurator nie miała prawa zatrudniać mnie w takim wymiarze godzin, znając moją sytuację, ale pracowałam za dwóch i nie chciała ze mnie zrezygnować a na moje prośby o zmianę systemu, dawała mi do zrozumienia, że jestem niewdzięczna i nie potrafię docenić jej gestu.
Do domu wracałam często o północy nie widząc dzieci praktycznie cały dzień, prałam i sprzątałam w nocy. Przez moją nieustanną nieobecność w domu Emil nie zaliczył roku szkolnego, wtedy zwolniłam się z pracy, nie patrząc na to, co myśli pani kurator i zajęłam się dziećmi, tak jak powinna zajmować się każda matka. Ale to znowu odbiło się na budżecie domowym i sytuacja się powtórzyła.

W 1997 roku, moja prośba o pomoc finansową na zakup węgla została rozpatrzona negatywnie, to też zmuszona byłam palić meble, najpierw z mojego pokoju, potem z pokoju dzieci a na końcu z kuchni. Został stół i jedna ławka, a w pokoju tylko wersalka, na której spaliśmy wszyscy razem. Głód i zimno towarzyszyły nam codziennie, jedliśmy tylko wtedy, gdy udało mi się zdobyć coś w Caritasie albo znaleźć jakąś pracę dorywczą na kilka godzin. Dzieci były zmęczone zagubione i smutne. Emil na wszystko patrzył wielkimi oczami ale nigdy nie płakał i nie wymuszał na mnie niczego, zawsze był wspaniałym dzieckiem i nigdy nie sprawił mi najmniejszego problemu, po tej okropnej zimie, gdy już nic nie zostało w domu postanowiłam wyjechać z Łodzi do mojej matki koło Szczecinka.

U mamy dostałam pokoik na strychu i tam mieszkaliśmy przez 2 lata. W tym czasie siostra, która pracowała we Włoszech zaproponowała mi zastępstwo a ponieważ znałam język włoski, po kilku miesiącach znalazłam sobie pracę, zostawiając dzieci pod opieką mamy.
W 2000 roku wpłaciłam pierwszą ratę na 2 pokojowe mieszkanie w Bornym Sulinowo na Pomorzu Zach, między Szczecinkiem a Szczecinem (była jednostka wojskowa armii radzieckiej) i rok później już mieszkaliśmy wszyscy razem, w naszym nowym mieszkaniu, nareszcie jak ludzie. Mogliśmy cieszyć się sobą i naszym szczęściem.
Dzieci już nie były takie małe, ale jeszcze się uczyły, dlatego też musiałam ciągle pracować aby jakoś urządzić mieszkanie.
Pomału, krok po kroku, udało mi się ,mieszkanko było małe ale bardzo przytulne, chłopcy mieli swój pokoik, bardzo ładnie umeblowany a ja z córką miałam do dyspozycji drugi pokój. Nie brakowało nam niczego.

Nasze szczęście nie trwało jednak długo, w 2004 roku spółdzielnia mieszkaniowa oświadczyła lokatorom, że po powtórnym rozliczeniu inwestycji wyszedł niedobór i każdy z nas musi dopłacić do swojego mieszkania około 8 tys. zł. Sprawy oczywiście znalazły finał w sądzie i trwały przez 2 lata, kto był mądry sprzedał swoje mieszkanie i w ten sposób nic nie stracił. W moim przypadku nie było to możliwe, bo nie miałam uregulowanych spraw u notariusza, i w tym czasie przebywałam we Włoszech przygotowując się do operacji. W żadnym wypadku nie mogłam zlekceważyć mojego stanu zdrowia, ponieważ miałam raka piersi i musiałam się poddać natychmiastowej operacji.

Nasze mieszkanie zostało sprzedane na licytacji za marne grosze, policjantowi, a syn Emil, który kończył wówczas 18 lat został wyrzucony na ulicę jak pies, razem ze wszystkimi meblami. Razem z kolegami, udało mu się umieścić całe wyposażenie mieszkania w garażach i na strychu u obcych ludzi, za co musiałam niestety płacić regularnie.

Pani burmistrz Bornego nie kiwnęła nawet palcem, żeby pomoc nam choć w znalezieniu jakiegoś magazynu do przechowania mebli a wielokrotnie prosiłam ją osobiście podczas moich pobytów w Polsce. Pani burmistrz ograniczała się tylko do tego, żeby mnie obrazić. Obiecała jedynie, że pomoże Emilowi, a co ze mną będzie to już nie jej sprawa, ale nawet i tego nie spełniła, bo Emil spał u kolegów, w tajemnicy przed rodzicami, albo u znajomego, który pracował w hotelu i wpuszczał syna po kryjomu na noc.

.......................

Dzisiaj nie mam już nic. ludzie pobrali sobie wszystko, jestem bezdomna i nie mam dokąd wrócić. Wszystkie moje próby odzyskania mieszkania zostały bez echa, nikt nic nie wie a pan prezes bezkarnie okrada ludzi.
Nie siedzę bezczynie, cały czas próbuję coś robić, znaleźć wyjście z tej tragicznej sytuacji, ale czuję, że słabnę. Boję się, że nie dam rady.
Zawsze starałam się sama radzić z moimi problemami, ale nazbierało się tego trochę i psychika mi wysiada, już nie daję sobie sama z tym rady.

Opowiedziałam w wielkim skrócie o swoim życiu, tu na łamach GI KWORUM, zachęcona przez redaktora naczelnego. Napisałam o swoim nieszczęściu, bo uważam, że w sytuacji, w jakiej się znalazłam, powinnam liczyć na konkretną pomoc od państwa. Niestety, było inaczej. Tam, gdzie chodzi o zwykłego człowieka o konkretną pomoc dla niego, następuje wielka niemoc. Brak funduszy. Inaczej jest, gdy chodzi o kogoś z pierwszych stron gazet.

Aktualnie przebywam we Włoszech, ponieważ muszę być pod stałą kontrolą medyczną, a w Polsce nie mamy nawet adresu tymczasowego, syn Emil musiał zrezygnować ze szkoły i ze swojego zamiłowania do sportu i wyjechał do Anglii, starszy syn Marcin jest obecnie na południu Francji. Jesteśmy jedynie w kontakcie telefonicznym...

Małgorzata Romanowicz
Kontakt telefoniczny i e-mailowy z Panią Małgorzatą Romanowicz w dyspozycji redakcji GI KWORUM


Wersja do druku

Malgorzata - 27.02.11 13:18
Panie redaktorze tyle sie nagadalam a nie powiedzialam o rzeczy najwazniejszej a mianowicie ze chcialabym prosic o pomoc ludzi ,ktorzy mi wierza i byli by wstanie pomoc mi w kupnie mieszkania, wstydze sie tego, prosze mi wierzyc ze nie jest mi latwo, ale w Polsce nie mam nawet zameldowania tymczasowego i tym samym nie moge uzyskac nawet najmniejszego kredytu , tutaj we wloszech rowniez i zostaje mi tylko praca, z ktorej oczywiscie nie uda mi sie zaoszczedzic az tyle zeby kupic mieszkanie.Chlopcy dopiero co wyjechali i tez nie zawsze maja stala prace, ale dlamnie to bardzo duzo ze juz radza sobie sami i sa w stanie utrzymac sie, odkad nie musze wynajmowac mieszkaniaw Polsce i placic na czarno duzych sum udalo mi sie troche zaoszczedzic ale to jest kropla w morzu i zycia mi zabraknie zebym mogla wrocic do wlasnego domu.Na pania burmistrz nie moge liczyc bo juz od ponad 5 lat czekam cierpliwie i odpowiedz jest ciagle ta sama, "Pani nie przebywa w Polsce" po pierwsze a po drugie nie mamy mieszkan.Logiczne jest ze nie przebywam w kraju bo tam bez zameldowania nic mi sie nie nalezy tylko moge a raczej musze placic podatek od rety po mezu, ktora wynosi 600zl.W Bornym nie ma nawet mostu pod ktorym moglabym sie schronic, i tak w kolo macieja

Malgorzata - 26.02.11 13:32
Dziekuje Panu bardzo, z tego co zrozumialam pisze pan wiersze , byloby mi milo poznac niektore z panskich poezji, dlamnie pisanie jest ucieczka do swiata w ,ktorym ja sama tylko moge zrozumiec siebie, w wielu z nich zawarte jest moje zycie, a w innych natomiast szukam sensu istnienia tak jak wielu znas zapewne, zadaje sobie to pytanie, ale mimo zakretow, niekonczacych sie schodow i drogi pod wiatr instynkt samozachowawczy nakazuje mi isc przed siebie i dotrzec do mety z godnoscia w miare mozliwosci, chociaz trudno ja zachowac w dzisiejszym skorumpowanym swiecie.Jesli Pan pozwoli to chcialabym prosic pana o przeslanie mi czegos co Pan napisal, przeczytam z przyjemnoscia i moze naucze sie czegos nowego.Nie wiem tylko czy mozemy nadużywac uprzejmosci redakcji a zatem podam Panu moj adres E- mail romcia101@wp.pl Pozdrawiam serdecznie.

Jan Orawicz - 25.02.11 21:55
Pani Małgorzato dziękuję serdecznie za uznanie. W zamyśleniu nad ludzkim losem zapomniałem o Pani wierszu. Jest fajny !! Tworzenie poezji, to także wytchnienie od trudów codziennego życia. Jakie ono jest na obczyżnie, to ja
także wiem,gdyż żyję w USA 14 lat. I gdyby nie moje poetyckie zadumy,to pewnie bym uświerknął z tęsknicy za Ojczyzną,do której już pewnie nie starczy mi życia na powrót. Składam Zdrowaśki do Matki Boskiej Czestochowskiej za
powrót Pani do zdrowia i do normalnego życia POLSKIEJ MATKI...
Serdecznie pozdrawiam. Z Bogiem

malgorzata - 25.02.11 19:19
Szanowny Panie Janie po przeczytaniu Panskiego komentarza chcialabym powiedziec ze w tej mojej niedokonzconej opowiesci nie powiedzialam najwazniejszej rzeczy a powinnam podkreslic wlasnie to ze przezylismy ten okropny czas tylko i wylacznie dzieki takim ludziom jak Pan i tym wszystkim ,ktorym ludzkie nieszczescie nie jest obojetne.Naprzyklad komunia Emila byla najsmutniejszym swietem jakie mozna sobie wyobrazic, z pomoca innych osob moglam mu kupic nowe ubranko komunijne i uczestniczyc w tym smutnym sw, nie bylo gosci i prezentow,on wyobrazal sobie to zupelnie innaczej, to bylo jego swieto i jak wszystkie dzieci oczekiwal na prezenty ale ich nie bylo, w jego oczach krecily sie lzy jak widzial ze cale rodziny asystowaly innym dzieciom w kosciele ze robia grupowe zdjecia i otrzymuja prezenty, to tylko jeden z wielu przykladow.To wlasnie takim ludziom jak Pan zawdzieczam zycie bo wiele razy przychodzil mi do glowy mysli niekontrolowane,ale z drugiej strony myslalam wlasnie o tych osobach ,ktore mi pomagaly i to mnie trzymalo na duchu i dodawalo odwagi zeby isc do przodu i nie ulec slabosci.Ma Pan racje w Polsce jest mnostwo rodzin ,ktore zyja na pograniczu nedzy i dzieci cierpia na tym bardzo , nie trzeba jechac do afryki zeby dowiedziec sie jak smutne sa dzieci bo afryke mamy w naszej kochanej Polsce.Pozdrawiam serdecznie i dziekuje.

Jan Orawicz - 25.02.11 6:22
Wracająć do sprawy Pani Malgorzaty uwazam,że Polacy powinni stworzyć instytucję wzajemnej pomocy w postaci, powiedzmy Banku Społecznego,który
powstałby z dobrowolnych składek ludzi po prostu o ludzkim sumieniu i sercu.
Innej rady nie widzę na łagodzenie ludzkiej biedy,w która każdy może popasć z różnych powodów w tym ludzkim życiu,gdzie zachłanność nie zna granic.Stąd jedni toną w nadmiarze dóbr,drudzy toną w topieli nędzy. Dane statystyczne podają,że w Polsce z niedożywienia cierpi około 3 milionów dzieci. A ilu głoduje emerytów i rencistów? A tymczasem wzrastają gaże urzedników państwowych,gdzie biurokracja wciąż się rozrasta do nieprzytomności. To jest znane od lat zjawisko. W bankach także wciąz rosną
kominowe pobory, szczególnie tzw.kadry kierowniczej. W takiej sytuacji jest konieczna wzajemna pomoc. A zatem jak sobie ludzie nie pomogą sami,to na wyżej wymienionych liczyć nie mogą... To jest temat rzeka. Temat bardzo trudny do rozwiązania. Na tym temacie żerują komuniści,socjaliści itp.w tym celu,by dorwać się do władzy. A kiedy się tam dostaną, to do strajkujących biedaków strzelają jak do kaczek. Tośmy już też przerabiali w PRL-u. I znów
widać tamtych czerwonych polowczyków na biednych ludzi,którzy z pezetperowców zamienili się w eseldowców i znów obiecują szaraczkom socjalistyczny raj,by wrócić na tamte pozycję i żyć z ludzkiej krwawicy(...)
I tak się zamyka koło.. Stąd konieczność zaistnienia SAMOPOMOCY!

malgorzata - 21.02.11 12:43
Odp . na pytanie Pani Grazss corka od niedawna znalazla prace w barze 90 km o demnie w miejscowosci S. Romano , widujemy sie rzdko ale sie widujemy, wtedy kontaktujemy sie z chlopcami, oni narazie zaczynaja samodzielne zycie i sa dzielni mam nadzieje ze dadza sobie rade, ja tutaj nie przestalam pracowac, mimo choroby niee poddaje sie a wlasciwie to nie mysle o chrobie tylko o tym jak zebrac do kupy rodzine i odnalezc swoje miejsce na ziemi a konkretnie w kraju, bo tam jest nasze miejsce.

grazss - 21.02.11 11:37
Historia tak przerażająca, że aż niewiarygodna.
czy jest możliwe, aby w walce o przetrwanie rodziny spotykać po drodze tylko ludzi złych i obojętnych na ciężki los samotnej matki trójki dzieci?
A gdzie organizacje charytatywne, katolickie?
Piszesz o synach, a co się dzieje z córką?
Jest już przecież dorosła.

malgorzata - 21.02.11 10:47
Szanowni panstwo dziekuje za wasze zainteresowanie i za slowa otuchy, dzisiaj to juz przeszlosc ale wciaz jeszcze zywa i bolesna za kazdym razem kiedy sobie pomysle.Stawalam przed sadem jak pospolita kryminalistka ktora nie miala nic na swoje usprawiedliwienie.To ze musialam codziennie jechac do pracy poza miasto 20 km i 0d switu do wieczora pracowac na plantacji ròz nikogo nie wzruszalo , bo pracowac musza wszyscy i jakos sobie daja rade , taka byla odpowiedz za kazdym razem kiedy probowalam wyjasnic sytuacje.Na szczescie nie odebrano mi dzieci, bo widzieli moja determinacje ,ale ograniczajac mi prawa rodzicielskie tobylo nieludzkie w takim samym stopniu.Mieszkalismy na strychu jak zaszczute psy , zakazdym razem kiedy dzwonil ktos do drzwi nogi uginaly sie podemna bo zawsze myslalam ze to kurator sadowy, albo wlasciciel po czynsz z ktorym zawsze zalegalam, swiatlo kradlismy z kotytarza a mieszkanie 80m' ogrzewalam palac meble i wszystko co dalo sie spalic zeby cos ugotowac czy pomyc dzieci .tego nie da sie zapomniec - nigdy.To poczucie niesprawiedliwosci jest wemnie wciaz zywe i boli wciaz tak samo.Dzisiaj zaczynam od nowa walke o przetrwanie.Dziekuje dziekuje dziekuje.Malgorzata.

Małgorzata Romanowicz - 21.02.11 10:06
Bardzo dziekuje wszystkim tym ,Ktorzy poswiecili swoj czas na wyrazenie swojego zdania i slowa otuchy, dedykuje Państwu jeden z moich wierszy.

Dokad idziesz czlowieku zmeczony i zadumany?
szukasz prawdy-- nie znajdziesz !
ten swiat jest zly i zaklamany!.
Swe troski jak garb wielki wleczesz,
ktory do ziemi przygniata ci twarz i zal na dnie duszy -
to wszystko co masz.
Podzielic sie z toba nie mam czym , w mojej
bezradnosci, moge jedynie podac ci reke nie ujmujac godnosci.

Asiula - 21.02.11 8:22
Historia pani Małgorzaty , wydaje się być nieprawdopodobna w naszych czasach . W społeczeństwie cywilizowanym, unijnym już . Ale też dowodzi ,że Polacy bardziej mogą liczyć na pomoc obcego państwa , a w swoim kraju są intruzami , a nie obywatelami. W Polsce obecnie nie ma praworządności , sprawiedliwości , liczą się tylko ludzie bogaci , zaradni , płacący podatki , cwani , na stanowiskach . Kiedy trzeba pomóc " wyłazi: z polskiego narodu społeczeństwo mówiące pseudomodlitwę jak w " Dniu świra ".


Ale gdzie jest prawo , jaki rząd , jakie przepisy na to pozwalają ,że by kobieta wychowująca dzieci , zostawała bez pomocy , bez środków do życia ? !
Najlepiej dla państwa i jego instytucji było by zabrać dzieci do Domu Dziecka - i tam dawać na utrzymanie 2000 zł . Dlaczego nie można dać tych pieniędzy matce ?
Albo patologiczna i niepojęta sytuacja , którą oglądałam kiedyś w tv. Matka kradnie prąd , nie ma za co żyć . Skazana na 2 lata , dalej nie ma za co utrzymać dzieci , które zostają z chorym ojcem , nadal nie mają na prąd . A sama jest utrzymywana przez państwo w więzieniu za 0k , 2000 zł !!!

To sytuacja nie do pomyślenia !!!! Ale takich idiotyzmów , w postaci ustaw i paragrafów jest więcej . Tak teraz wygląda Polska .

MariaN - 20.02.11 9:19
Trudno po przeczytaniu tej opowiesci znaleźć słowa, które by w pełni wyraziły ogrom sytuacji. Trudno sobie nawet wyobrazić takie życie. Los czasami jest okrutny dla człowieka, trudno, ale w takich sytuacjach powinni pomóc wredni urzędasy opłacani z naszych podatków. Ale dopóki ci marni skorumpowani ludzie będą myśleć tylko o swoim korycie i grabieniu do siebie nic z tego nie bedzie.
Za tuska sytuacja jeszcze się pogorszyła, cały ten nierząd nastawiony jest tylko na zysk...własny i nie ma co liczyć na nich (ICH JAK NAJSZYBCIEJ TRZEBA WSADZIĆ DO KRYMINAŁU !!!!!), ale są przecież organizacje społeczne, katolickie. Ciekawe czy Pani Małgorzata próbowała szukać właśnie tam jakiejś pomocy.

Jan Orawicz - 20.02.11 2:04
Szanowna Pani Małgorzato w tak trudnej życiowej sytuacji nie powinna Pani
swój trudny życiowy los kierowąć na biurka biurasów pozbawionych uczuć
wyższych. Oni się kierują paragrafami,układami i tym, kto ile da im w łapę,a nie
ludzką litością. Tak jest wszędzie,a szczególnie w takich zapaściach jak Borne Sulinowo. Przecież mogła Pani z tymi swoimi okropnymi trudnościami zwrócić sie
do szerszego polskiego społeczęństwa za pomocą prasy katolickiej i katolickich
rozgłośni radiowych, a szczególnie Radia Maryja,które w swoim programie ma też
tego rodzaju sprawy.Zaręczam,że znalazłaby się niejedna katolicka pomocna dłoń
mimo polskiej biedy.
Życzę Pani Pomocnych polskich serc i rychłego powrotu
do zdrowia i otrzymania własnego mieszkania.
Szczęść Boże!

Wszystkich komentarzy: (12)   

Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami naszych Czytelników. Gazeta Internetowa KWORUM nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

28 Marca 1933 roku
Rozwiązano Obóz Wielkiej Polski


28 Marca 1892 roku
Urodził się Stanisław Dąbek, polski płk, dowódca Lądowej Obrony Wybrzeża podczas kampanii wrześniowej (zm. 1939)


Zobacz więcej