Środa 24 Kwietnia 2024r. - 115 dz. roku,  Imieniny: Bony, Horacji, Jerzego

| Strona główna | | Mapa serwisu 

dodano: 20.02.09 - 10:55     Czytano: [6981]

Dział: Głos Polonii

Gorzka prawda – cz. 1

o Polonii australijskiej


„Katolickie” polactwo w Australii



Przyczynek do historii polactwa i „Tygodnika Polskiego” w Australii z okazji 60-lecia istnienia pisma


Zakłamany obraz Polonii australijskiej

W Polsce i wśród Polaków na świecie jest w ogóle nieznana prawdziwa historia Polaków w Australii. Króluje w kraju i w polonijnym świecie wiele mitów na temat Polonii australijskiej. Mówi się, że Polacy i dzieje Polaków na antypodach mogą być przykładem dla wszystkich innych Polonii świata – dobrego zorganizowania, ogromnej aktywności i umiejętności wykorzystywania możliwości, jakie stwarza państwo osiedlenia (Aneta Jezierska O Polakach na antypodach „Nasz Dziennik” Warszawa 8.6.2006). W mediach prezentowany jest wręcz idylliczny obraz Polaków w Australii.

Tymczasem prawda, której ciężko jest się przebić na światło dzienne, gdyż nie są nią zainteresowane ani Stowarzyszenie „Wspólnota Polska” (które zgodnie ze swoim statutem powinno troszczyć się o nas i nam służyć), ani polskie media, jest zupełnie inna. Oprócz bez wątpienia jasnych kolorów, w dziejach i działalności Polonii australijskiej jest bardzo wiele ciemnych plam. Dużo więcej niż tych jasnych.

Mam nadzieję, że poniższy na pewno bardzo ważny dokument i zarazem przyczynek do historii i faktycznego stanu Polonii australijskiej umożliwi historykom i działaczom polonijnym na świecie bardziej prawidłową ocenę działalności Polaków w Australii, że wywoła również pożyteczną dyskusję na temat często tragicznych losów i problemów Polaków na świecie. Ten temat nie powinien stanowić żadnego taboo. Ci, którzy przemilczają tragedię wielu tysięcy Polaków na obczyźnie – Polaków sterroryzowanych przez innych Polaków do tego stopnia, że odbierają sobie życie, stają się jej współtwórcami! Biorą te tragedie na swoje sumienie! Szczególnie katolicy polscy nie mają prawa obmywać rąk w tej sprawie jak Piłat. Kościół polski nie ma moralno-religijnego prawa milczeć w tej sprawie. Ignorując tę sprawę będzie wspierał zło, utrwalał obecny stan rzeczy, obecny pseudokatolicyzm wielu Polaków. Szkodząc tym samym samemu Kościołowi polskiemu, który wchodzi w okres wielkiego kryzysu m.in. przez upadek zasad moralności w samym Kościele (Kryzys powołań w polskim Kościele Dziennik” 10.2.2009).

Przyszedł czas – najwyższy czas nie tylko na powiedzenie nagiej prawdy o Polonii australijskiej, ale także na akcję mającą na celu przerwanie obłędnej i tragicznej nienawiści między Polakami w Australii. Może się do tego przyczynić wspólna i zdecydowana akcja Stowarzyszenia „Wspólnota Polska”, polskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych (Konsulatu Generalnego RP w Sydney) i polskich mediów oraz polskiego Kościoła.

Chyba że celem Polaków w Kraju i instytucji krajowych jest to, aby na emigracji Polak Polakowi był wilkiem. Tak jak jest to w tej chwili.

List otwarty

Motto: Z całej wiedzy, którą człowiek może i powinien posiadać jest
umiejętność życia na taki sposób, aby czynić jak najmniej
krzywdy i możliwie jak najwięcej dobrego

Lew Tołstoj

Humanizm to umiłowanie człowieka, nic więcej, ale tym samym
jest to zarazem polityka i bunt przeciwko wszystkiemu co kala
i bezcześci ideę człowieczeństwa

Tomasz Mann


Odrzucona ręka do zgody

Marian Kaluski
29.1.2009
12.2.2009

Józefa Jarosz
„Tygodnik Polski” – Melbourne
Wiesław Słowik TJ
Polska Misja Katolicka w Australii
Moi wrogowie w Australii


Odpowiadam na Pani wysłany do mnie e-mail (22.1.2009), który był z kolei odpowiedzią na mój e-mail do Pani z 19 stycznia br. następującej treści:

Pani Józefo,

Załączam poniżej artykuł pt. „Rekordy nad rekordami Anieli Rados” z prośbą o jego druk w „Tygodniku Polskim”.
Myślę, ze artykuł ten należy się p. Radoś, skarbniczce Stowarzyszenia, w budynku którego ma swoją siedzibę „Tygodnik Polski”.
Liczę również na Pani/Waszą przychylność w tej sprawie.
Akurat dzisiaj (19.1.2009) w polskim programie radia SBS mówiono o tym, że w ostatni weekend była zorganizowana w Sydney konferencja na temat przyszłości klubu polskiego w Ashfield. Apelowano od tygodni, aby konferencją i klubem zainteresowało się młodsze pokolenie Polaków. No i klapa. Młodsze pokolenie Polaków w Australii nie chce się interesować sprawami polskimi.
Tym bardziej my powinniśmy być zjednoczeni i ciągnąć dalej ten kierat tak długo jak tylko jest to możliwe.
60. rocznica założenia „Tygodnika Polskiego” (dawniej Katolickiego) też nas do czegoś zobowiązuje. Tak jako Polaków i katolików!
Pozdrawiam,
Marian Kałuski


Jak widać z jego treści, sprawa druku mojego artykułu o p. Anieli Radoś była sprawą drugorzędną; artykułu, który w normalnych warunkach z chęcią wydrukowała by każda szanująca się redakcja pisma polonijnego.

Dużo ważniejszą sprawę Pani zupełnie zignorowała, podobnie jak rektor Polskiej Misji Katolickiej w Australii Wiesław Słowik TJ, którego prosiłem o mediację. Jako osoba świecka mógłby tej mediacji się nie podjąć. Ale jako osoba duchowna nie miał prawa jej odmówić!

Ciekaw jestem co by powiedzieli o zachowaniu się Wiesława Słowika TJ prowincjał jezuitów, generał jezuitów i papież gdyby się dowiedzieli, że on odmówił pośredniczenia w pogodzeniu zwaśnionych stron – zwaśnionych katolików.

Godzenie się ludzi jest na pewno rzeczą chwalebną, a przede wszystkim chrześcijańską (wszak chrześcijaństwo jest religią miłości i Pan Bóg żąda od nas miłości bliźniego!). Pani, Pani Jarosz ogłosiła na łamach „Tygodnika Polskiego”, że jest katoliczką (pokazać Pani ten numer?). - Jak widać papier przyjmie każde kłamstwo!

Wyciągnąłem do Was rękę do zgody jako dobry Polak i dobry katolik, chociaż miałem duże wątpliwości natury moralnej czy powinienem współpracować z takimi „ludźmi”, jakimi Wy jesteście. – To była w zasadzie sprawa moralnie bez wyjścia, trudna do podjęcia takiej czy innej decyzji. Jeśli zgodziłem się na podanie Wam ręki do zgody, to tylko dlatego, że tego żąda ode mnie moja wiara katolicka, a także łudziłem się, że może zmienicie się trochę na lepsze, że także zostaniecie katolikami nie tylko „z gęby” ale i z czynów.

Co więcej, to nie ja Wam wszystkim wyrządziłem krzywdę, ale wierchuszka polonijna wyrządziła mi wielką krzywdę wiele razy, a także i „Tygodnik Polski” i Pani osobiście (w archiwum PAP „Polonia dla Polonii” można przeczytać Pani PODŁE uwagi o mnie, zapewne wypływające z Pani wiary „katolickiej”!). Namacalnych dowodów na to jest aż za wiele!

Redaktor „Tygodnika Polskiego” z lat 1961-74 Roman Gronowski kłócił się i gniewał na wiele osób, m.in. z red. Janem Duninem Karwickim, Andrzejem Chciukiem (słynne „chciukinady” w „TP”), Tomaszem Ostrowskim i to nieraz kilka razy (czego echa są w „Tygodniku Polskim”), a nawet raz ze mną. Ale chociaż nie głosił publicznie, że jest katolikiem, potrafił z ludźmi się godzić. Bo był to człowiek przedwojennej kultury, przedwojennego wychowania. Wy jesteście prawdziwymi dziećmi PRL-u w najgorszym znaczeniu tego powiedzenia! – Trzymam ciągle w komputerze oryginalnie przesłany mi e-mail od członka redakcji „Tygodnika Polskiego”, w którym grozi mi pobiciem. Rycerz Wiesława Słowika TJ!

W naturze człowieka-zwierzęcia jest to, że jak wyrządzi – szczególnie jak wyrządzi niesłusznie – krzywdę jakiemuś człowiekowi, to jego opanowane przez czarta sumienie stara się szukać usprawiedliwienia dla swojego postępku. Głównie przez portretowanie swojej ofiary w ciemnych kolorach.

To jest to co Wy (wierchuszka polonijna) robicie ze mną. Oprócz ciągłego wmawiania ludziom, że jestem „trouble maker” (człowiekiem sprawiającym same kłopoty innym osobom), to ludzie, którzy mnie i mojej rodziny wcale nie znają robią ze mnie np. pijaka (ci co mnie znają wiedzą, że jestem abstynentem!), a nawet zboczeńca seksualnego (ciekawe czy tę brednię-potwarz nie sieje znany mi PRAWDZIWY pedofil w sutannie?!). W zależności od aktualnej potrzeby jestem dla Was albo Żydem, albo antysemitą. Ale przede wszystkim komunistą, chociaż nikt tego nigdy nie udowodni, że tak było czy że tak ciągle jest. Dla polactwa każda osoba której nie lubią jest albo Żydem, albo komunistą. Pokrzywdzeni przez Was przez ten zarzut ludzie oddawali sprawy do sądu (zob. Leszek Zaczek Nazwanie komunistą zniesławia „Tygodnik Polski” 16.2.1974), albo zaszczuci odbierali sobie życie, jak np. w 1972 roku Roman Tarasin, prezes Związku Polaków w Newcastle („Tygodnik Polski” 10.2.1973).

Słowo prawdy o wierchuszce polonijnej

Przed zbliżającym się kolejnym zjazdem delegatów Rady Naczelnej Polskich Organizacji w Australii redaktor sydneyskich „Wiadomości Polskich” Jan Dunin-Karwicki w artykule pt. „Rozdroża Polonii australijskiej” (30.1.1977, str. 1) pisze w podtytule, że: Odważna krytyka ułatwić może wejście na właściwą drogę, a artykuł zaczął taką uwagą: Gdy w społeczeństwie zanika świadomość naczelnej idei, która winna być źródłem inspiracji i impulsem jego zbiorowej działalności to ogarnia to społeczeństwo zniedołężnienie. Wówczas najczęściej na stolce wdrapują się karły społeczne i zaczynają podgrywać olbrzymów. Dla tych miernot dominującym bodźcem ich działalności jest nie dobro ogółu ale zaspokojenie własnej próżności.

W dalszej części artykułu red. Dunin-Karwickie pisze, że kiedy „Wiadomości Polskie” rozpoczęły kampanię „wolnego słowa” to pismo naraziło się „niejednemu dygnitarzowi”. Wyszło na jaw, że wielu naszych „działaczy” społecznych to są jednostki „wielkie”, „święte”, „nieomylne” i „nietykalne” lub przynajmniej takie mają same o sobie wyobrażenie. Okazało się, że nie wolno „szargać świętości” i krytykować zwłaszcza naszych ministrów (rządu emigracyjnego w Australii – M.K.), delegatów i prezesów wszelkiego kalibru.

Ja jednak decyduję się w tym Liście otwartym na to, zgadzając się z uwagą red. Dunin-Karwickiego, że odważna krytyka ułatwić może wejście na właściwą drogę. I nie chodzi mi w nim o linczowanie Was i naszych niektórych liderów (bo pamiętam słowa Pana Jezusa: „Niech rzuci pierwszy kamieniem ten, który jest bez winy”), ale chcę wierzyć, że poprzez odważną krytykę opartą na faktach, czyli na PRAWDZIE, może ułatwię Wam i Polonii australijskiej wejście na właściwą drogę. Bo życzę Polonii australijskiej wszystkiego najlepszego, żeby była naprawdę najlepszą Polonią na świecie.

...............

Kim była i jest ta szkalująca i prześladująca mnie i szkodząca Polakom w Australii wierchuszka polonijna? Mówi nam o tym m.in. znany przedwojenny dziennikarz lwowski, a po wojnie mieszkający w Australii Ludwik Kruszelnicki: Żrą się Polacy w Anglii, żrą się wzajemnie we Francji, w Niemczech, w Szwecji i w Ameryce, to dlaczego nie mieliby się żreć tutaj w Australii? Dlaczego nasza Australia miałaby być tym wyjątkiem? Jak historia polska długa i szeroka, Polacy od niepamiętnych czasów zawsze żarli się wzajemnie i tak już chyba zostanie na wieki wieków. Gdybyśmy się nie kłócili ze sobą, nie bylibyśmy prawdziwymi Polakami (Ludwik Kruszelnicki Trzeba otruć psa „Tygodnik Katolicki” – dziś „Tygodnik Polski”, Melbourne 11.11 1961).

A jak się żarto czytamy w „Tygodniku Katolickim” z 17.1.1953: ...w Melbourne przewija się nieprzerwane pasmo kryzysów organizacyjnych. O przyczynach aż przykro mówić i zaraz potem: Na zebraniu informacyjnym Związku Polskiego w Nowej Południowej Walii (Sydney) 8 lutego doszło do awantur („T.K.” 21.2.1953); a około 20 lat później czytamy w „Tygodniku Polskim” z 24.1.1970: ...O „gorącej” atmosferze zebrania niech świadczy fakt, że przewodniczący, mec. Chmielewski, przerwał zebranie i opuścił salę nie mogąc w tych warunkach przewodnicz, a w numerze z datą 2.10. 1971, że podczas zebrania zwołanego przez Tymczasowy Komitet ds. Odbudowy Zamku Królewskiego w Warszawie (Dom Polski 12.9.1971) kilku oponentów ustawicznie przerywało tok obrad doprowadzając w końcu do ordynarnej kłótni.

Wydawano paszkwile, jak np. na Stowarzyszenie Polonia w Brisbane („Tygodnik Katolicki” 10.1.1953), a nawet nasi działacze polonijni walkę między sobą przenosili poza Australię. W numerze wielkanocnym ukazującego się w Niemczech „Polaka” ukazał się anonimowy paszkwil na akurat sprawujących władzę działaczy polonijnych w Melbourne („Tygodnik Katolicki” 6.6.1953).
Mówi także o naszej niechlubnej wierchuszce polonijnej zasłużony działacz polski na Tasmanii Jerzy Malcharek w artykule pt. „Krytyczna ocena dorobku 25 lat” („Tygodnik Polski” 16.2.1974): ...Niestety, gdy „obrośliśmy w piórka”, rozpoczęły się swary. Jak gdyby bakcyl niezgody opanował rzesze Polaków. Mimo upływu wielu lat, nasza „góra” nie uzgodniła poglądów i nie stworzyliśmy jednej reprezentacji. Rozpoczęły się spory ambicjonalne, zapanowała „tytułomania”. Odznaczenia (rządu londyńskiego – m.k.) padały jak manna na pustyni. Nastał okres przypominający opowiadanie Nowakowskiego z Ikaca o konduktorowej wąskotorowej i szerokotorowej. Rozpoczęły się waśnie polityczne... Spory i „wykańczania” odbywają się w imię walki o „wolność”. Wielokrotnie są używane te same metody walki, które są używane przez naszego wroga – komunizm. Wolność słowa stała się rzeczą problematyczną. Słowo „chrześcijańska pokora” znikło ze słownika. Pokochaliśmy puste slogany...
I wreszcie uwaga samego redaktora „Tygodnika Polskiego”, Romana Gronowskiego o działaczach polskich w Wiktorii: ...polska Wiktoria przysparzała sobie złej sławy niezgodą, zadawnionymi sporami i animozjami, chaosem międzyorganizacyjnym – dzierżyła bodaj prym w pielęgnowaniu najprzykrzejszych wad i schorzeń, jakie tu i ówdzie cechują nasze życie zbiorowe („Wielki dzień Polonii wiktoriańskiej” TK 22.9.1962).
Warto zapoznać się również z wyjątkowo ostrą krytyką Polonii australijskiej napisaną przez redaktora sydneyskich „Wiadomości Polskich” Jana Dunin-Karwickiego w artykule pt. „Wiwisekcja Polonii australijskiej” (21.9.1975) czy chociażby z artykułem Joanne Finlay „Threats over Polish soccer interview” opublikowanym w dzienniku australijskim „The Sydney Morning Herald” z 26 lutego 1982.

To tylko kilka spośród wielu podobnych tekstów, które ukazały się kiedyś w „Tygodniku Polskim”. Kiedyś, bo dzisiaj odgórna cenzura czy samocenzura Pani na druk krytycznych uwag o wierchuszce polonijnej nie pozwala. Wszystko jest i musi być cacy. Słodkie aż do mdłości. Czyli zafałszowane! W prasie PRL o reżymie komunistycznym pisano również w samych superlatywach. - „Tygodnik Polski” nie jest obecnie wiarygodnym źródłem informacji do historii Polaków w Australii!
A oto jak wyglądała i często nadal wygląda praworządność polonijna w Australii:
1. W sydneyskich „Wiadomościach Polskich” z 17 czerwca 1956 roku w artykule K. Bezubika pt. „Czy nowe rozdroże” czytamy, że w organizacjach polskich w Australii działa się metodą tryków i obłudy, że są one dalekie od zasad demokratycznych. Statuty i regulaminy, ujmujące życie organizacyjne w określone ramy i prawidła, nikogo nie obowiązują i przez nikogo nie są przestrzegane. – Gdyby Bóg chciał nam chociaż trochę powiedzieć coś na ten temat, to dowiedzielibyśmy się wprost niesamowitych historii i o niesamowitych łajdactwach popełnionych przez wielu prezesów. Wielu z nich, jak również duchowni Wiesław Słowik i Rajmund Koperski wiedziało i wie, że również i ja znam wiele ich grzechów – i stąd ta ich wprost zwierzęca nienawiść do mnie.
2. W 1956 roku nastąpiło zawieszenie działalności Zjednoczenia Polskiego w Geelong (Wiktoria) z powodu niesubordynacji ze strony sekretarza i skarbnika w zarządzie; sekretarz wysłał także listy obraźliwe do szeregu Polaków (J.R. Macioszek Na niwie społecznej w Geelongu „Wiadomości Polskie” 27.1.1957).
3. W 1970 roku redaktor ukazujących się jeszcze wówczas w Sydney „Wiadomości Polskich” Jan Dunin Karwicki dokonał prawdziwego (a la południowoamerykańskiego) zamachu stanu w Radzie Naczelnej Polskich Organizacji w Australii;
4. Ponad 20 lat działał w Sydney Związek Polaków Solidarność, mający rzekomo ponad 1000 członków, kierowany przez p. Odolińską, który dysponował 10 czy 12 mandatami (na ok. 70) na zjazdach Rady Naczelnej Polskich Organizacji w Australii; jego głosy decydowały o wyborze prezesa (K. Łańcucki, J. Rygielski)!; kiedy 3 lata temu zmarła p. Odolińska wraz z nią zmarła 1000-osobowa (!) Solidarność, która okazała się być fikcyjnym tworem; niech mi nikt nie wmawia, że o tej fikcyjności nikt nie wiedział! – Tą sprawą kryminalną powinna się zająć odpowiednia instytucja australijska. Tak jak sprawą głupiego utracenia Domu Polskiego w Melbourne (City) przez wydawcę „Tygodnika Polskiego” policja australijska (psim obowiązkiem zarządu było ubezpieczenie przez Was Domu, jak jak to zrobił Wasz partner, pan Kiełbaska!). Niektóre zebrania wydawcy „Tygodnika Polskiego” odbywały się również niezgodnie z prawem australijskim, co potwierdziła na piśmie kontrolująca to australijska instytucja (list N.F. Curry z Registrar of Building Societies Co-operative z 29.8.1977 w archiwum SHPA)!
5. Wydawca SPOŁECZNEGO „Tygodnika Polskiego” mianowała bez konkursu kilku redaktorów pisma, a przed laty Federacja Polskich Organizacji w Wiktorii za pieniądze rządu australijskiego (!) pracownika opieki społecznej, łamiąc tym nawet australijskie przepisy.
Czy w życiu polskim w Australii coś się zmieniło na lepsze w ostatnim ćwierćwieczu, czy mamy lepszych prezesów i działaczy społecznych? Bez wątpienia mieliśmy w tym okresie i mamy w niektórych zarządach organizacji polskich dobrych ludzi, katolików (chrześcijan) i Polaków. Jednak nie brak w tych szeregach ludzi, którzy brali udział w awanturach sprzed 50 (!) czy 30 laty oraz bardzo wielu nowych wilków w owczej skórze.
Np. mam kopię dokumentu Victoria. A Return of Prisoners Convicted at the Sittings of the County Court held at Melbourne. Sentenced on the 21st day of March 1991, z którego dowiaduję się o skazaniu pewnego Polaka (nazwisko podane) na 2 lata w zawieszeniu za wzbogacenie się poprzez 7 wyłudzeń pieniędzy i 1 próbę wyłudzenia pieniędzy. Dzisiaj osoba ta piastuje stanowisko prezesa jednej z najważniejszych organizacji polskich w Australii!

Tak więc jednym z moich wrogów jest zwykły kryminalista! Ale czy w gronie moich wrogów tylko on jeden jest kryminalistą (mam na myśli także te osoby, które są kryminalistami, ale uniknęły wymiaru sprawiedliwości)? Na pewno nie. O jednej osobie wiem, że była w kolizji z prawem.

Z kolei z tekstu „Kilka pytań w związku z lipcowym zebraniem w Domu Polskim w Wollongong” (Puls Polonii 24.7.2007) dowiadujemy się o rzekomych nieprawidłowościach w prowadzeniu tego Związku.

Jednakże najbardziej krytyczną opinię o obecnej Polonii australijskiej wystawił Tomasz Lis, dyrektor Departamentu Konsularnego Ministerstwa Spraw Zagranicznych w Warszawie, którą wydrukował w streszczeniu Anety Jezierskiej dziennik krajowy „Nasz Dziennik” z 8 czerwca 2006 roku. Dyrektor Lis na samym początku obala mit, że Polonia australijska może być przykładem dla wszystkich innych Polonii świata – dobrego zorganizowania, ogromnej aktywności i umiejętności wykorzystywania możliwości, jakie stwarza państwo osiedlenia. Uważa, że: „Obecnie największym... problemem jest rozdźwięk międzypokoleniowy”. – Stara Gwardia, chociaż licząca około lub ponad 80 lat, kurczowo trzyma się stołków prezesowskich (np. wydawca „Tygodnika Polskiego”) i chce nadal utrzymywać rząd dusz w polonijnej Australii – narzucać Polonii – dzisiaj w dużym odsetku już solidarnościowej - swoje zdanie, swoją wolę, a także swoją nienawiść i zawiść. A patronuje jej w tym rektor Polskiej Misji Katolickiej w Australii, jezuita Wiesław Słowik.

Zatrzymajmy się przy tej oto opinii Jerzego Malcharka o naszej wierchuszce polonijnej: Wielokrotnie są używane (przez nią) te same metody walki, które są używane przez naszego wroga – komunizm.

To bardzo ważne i prawdziwe stwierdzenie. Tak było i tak jest często po dziś dzień. Dlatego w liście do Wiesława Słowika TJ napisałem mniej więcej tak, że gdyby niektórzy nasi liderzy polonijni mieniący się katolikami mogli czuć się tak bezkarnie jak czuli się oprawcy PRL-owskiej SB, to by mnie po prostu zlikwidowano. Tak jak SB zlikwidowało ś.p. ks. Jerzego Popiełuszkę.

Żeby zrozumieć to, że życie społeczno-polityczne Polaków w Australii od samego początku zaistnienia bardzo dużej społeczności polskiej w tym kraju zaraz po II wojnie światowej było jednym wielkim koszmarem (potwierdzają to nie tylko roczniki „Tygodnika Katolickiego” – „Tygodnika Polskiego”, ale i innych polskich pism z tego okresu) trzeba cofnąć się do czasów powojennych w Niemczech, skąd przybyła zdecydowana większość Polaków do Australii. Po klęsce Niemiec w maju 1945 roku powstało tam masę obozów dla Polaków, którzy zostali wywiezieni do III Rzeszy przez hitlerowców na roboty przymusowe podczas II wojny światowej oraz byli jeńcy wojenni, w których przebywali późniejsi emigranci polscy w Australii do 1948-51. W obozach tych władzę uchwyciły bardzo często ciemne typy, cwaniaczki, jak również zwykli kryminaliści oraz – wstyd to mówić – wielu przedstawicieli polskich przedwojennych partii politycznych i inteligencji. A że jedno z porzekadeł mówi, że „z kim się zadajesz takim się stajesz”, wielu dotychczas porządnych ludzi spośród inteligencji polskiej wykoleiło się moralnie, a nawet stało się kryminalistami! Wiele takich osób przyjechało do Australii. Polacy z obozów w Niemczech zapamiętali dobrze te czasy, jak byli okradani i terroryzowani przez polską administrację obozów. I to był bodajże główny powód dlaczego ponad 90% przybyłych tu z Niemiec Polaków nie włączyło się do budowania polskiego życia organizacyjnego w Australii.

O tych sprawach pisał dobitnie w australijskim „Tygodniku Katolickim” ks. Wojciech Sojka w artykule „O dmuchaniu na zimne” (20.7.1950): (Już w Australii)...od obozu do obozu i od baraku do baraku chodzi ta sama smutna lamentacja: - „Jest źle, bośmy tu na emigracji nijak nie zorganizowani, a jak się tu w ogóle organizować? Jeszcze raz się wystrychnąć na dutka? Uwierzyć wymownym kandydatom na wielkich prezesów i skarbników, co to najpiękniejszymi słowami obiecują góry złota, a gdy się kasa napełni, to znika taki jeden i drugi ptaszek, że go tajniacy nie znajdą, a choćby i znaleźli? Grosika od takiego łotrzyka nie wyłuskasz, bo dawno wszystko puścił – licho jedno wie na co i jak... Bo że nas kiwali, to kiwali. Bezczelnie. I to nie żaden hitlerowiec, nie żaden SS-man, ale swoje chłopy. Nieraz wysoko utytułowane... Śmietanka społeczna, tylko kryminałem pachnąca, że fee!...”.

Jeszcze ostrzej na ten temat napisał redaktor „Tygodnika Katolickiego” ks. Konrad E. Trzeciak: ...Trzeba bowiem przyznać, że komisje w Europie mało się interesowały stanem moralnym przyszłych imigrantów i wskutek tego prześlizgnęły się tu do Australii jednostki, które właściwie winny siedzieć w Europie za kratą.. . (Rachunek sumienia „T.K.” 8.6.1950).

O tych sprawach czytamy również w Raporcie Egzekutywy Australijskiej Partii Pracy z 1957 roku: że imigranci byli niedostatecznie przesiani przez komisję imigracyjną, że nieraz mają wątpliwą przeszłość (questionable records) lub uważają za swoich bohaterów-liderów osoby będące w pewnych wypadkach kryminalistami.

Władze australijskie do końca 1951 roku deportowały do Niemiec 5 polskich kryminalistów („Tygodnik Katolicki” 1.12.1951); nie mam danych o późniejszych deportacjach. W 1952 roku w australijskiej prasie i radiu ukazało się szereg artykułów krytycznych pod adresem polskich imigrantów („Tygodnik Katolicki” 13.9.1952). Powtarzały się one przez wiele lat, na co ciężko pracowało również wielu naszych tzw. działaczy społecznych.

Tak, wśród polskich działaczy w Australii od końca lat 40. XX w. do końca lat 80 było dużo ciemnych typów – ludzi z ciemną przeszłością, a nawet sporo zwykłych kryminalistów (są dwa rodzaje kryminalistów: ci, którzy siedzą w więzieniu i ci, którzy ciągle chodzą na wolności). To głównie spośród tego grona osób wywodzili się moi najwięksi wrogowie – bezduszni „ludzie”. Swoją nienawiść do mnie potrafili przeszczepić nawet niektórym emigrantom solidarnościowym.

Od stycznia 1992 roku nowym redaktorem „Tygodnika Polskiego” został Michał Filek, przybyły do Australii w latach 80. Nie znałem go i on mnie nie znał osobiście. Kiedy został redaktorem wybrałem się do redakcji aby mu osobiście pogratulować objęcia stanowiska redaktora. W redakcji zastałem jego poprzednika, a mojego następcę, red. Jerzego Grot-Kwaśniewskiego. Kwaśniewski przywitał się ze mną i przedstawił Filkowi. Ten spojrzał na mnie spode łba i... nie podał mi ręki. Widziałem zażenowanie Kwaśniewskiego, chociaż on nie należał do moich przyjaciół (był wychowankiem przedwojennej Polski, a nie PRL-u!). Świadkiem tego była sekretarka administracji „T.P.”, p. Teresa Szulc. Filek szczerze mnie nienawidził do końca, a na jednym z zebrań rocznych wydawcy pisma w ich ówczesnym lokalu na Collingwood chciał mnie nawet pobić, za to, że skrytykowałem jego pracę redakcyjną (to była POWSZECHNA krytyka: chciał narzucić czytelnikom swoje SKRAJNE zapatrywania polityczne; to wówczas „Tygodnik Polski” został oskarżony w Australijskiej Radzie Prasowej o antysemityzm!).

Polactwo

Dla mnie niedobrzy Polacy – krzywdzący drugich Polaków dla samej satysfakcji krzywdzenia to nie Polacy, a tylko POLACTWO. Bo przecież musi być zaznaczona różnica między dobrym, a niedobrym Polakiem, między dobrym katolikiem polskim, a pseudokatolikiem – sługą Szatana, których wśród elity polskiej w Australii mieliśmy i mamy wielu; mieliśmy i mamy również kilku upadłych księży, jak np. Wiesława Słowika TJ, Leonarda Kiescha TJ czy Rajmunda Koperskiego OP. Zmarły w 1980 roku jezuita polski w Melbourne, o. Józef Janus, nazywał tę naszą szatańską elitę „inteligencją na chwiejnych nogach” i często ją gromił z ambony na polskich mszach w kościele św. Ignacego w Richmond (są jeszcze ludzie, którzy to pamiętają).

Wśród polskich działaczy społecznych w naczelnych organizacjach polskich w Australii mamy dwie grupy: prawdziwych społeczników i trutniów. Trutnie, które z natury swej są niezdolne do owocnej pracy społecznej!, to zazwyczaj osoby, które zdegenerowały się w obozach polskich w Niemczech i których przez emigrację dotknęła degradacja społeczna. Im wcale nie chodziło i nie chodzi o dobro Polski, Polaków i sprawy polskiej oraz dobro Polaków w Australii. Im o nic innego nie chodziło i nie chodzi jak o wywyższenie siebie wśród Polonii – o bycie na tapecie dla zaspokojenia swojej próżności. Aby być kimś „ważnym”.

Ci ludzie chorowali na „ważność” i manię wyższości. Clive S. Barry, australijski urzędnik imigracyjny biorący udział w transportowaniu na statkach czterech wielkich grup imigrantów z Niemiec do Australii, w znanym tygodniku australijskim „The Bulletin” (30.5.1951) w swoich refleksjach z tych podróży napisał, że bardzo wielu Polaków przedstawiało mu się jako podsekretarze stanu (wiceministrowie): ...odnosi się wrażenie, że ludność Polski musiała się dzielić na dwie klasy: podsekretarzy stanu i inni.. . i że nieraz zachowywali się nieszlachetnie i nieuczciwie...; i o skłóceniu między nimi na statku!

Prezesura w organizacji miała i często nadal ma zakryć przykry dla nich fakt, że w życiu zawodowym pracują w fabryce czy są na podrzędnych stanowiskach, chociaż niektórzy z nich mają dyplom ukończenia wyższej uczelni. Trzymają się swej prezesury jak rzep psiego ogona (Krzysztof Łańcucki był prezesem Rady Naczelnej Polskich Organizacji w Australii aż przez 18 lat!, a ustąpił dopiero pod naciskiem opinii publicznej i ataku red. Michała Filka na niego w „Tygodniku Polskim” na nieudolność i tragizm jego prezesury; to była jedyna albo jedna z kilku uwag krytycznych o naszych liderach w „Tygodniku Polskim” od 1977 r.). Ludzie ci przez swoją degradację są zazdrośni wobec każdej wybijającej się osoby i nie pozwalają jej realizować swoich ambicji życiowych na polu pracy społecznej wśród Polonii. To jest główna przyczyna braku młodych i inteligentnych ludzi w organizacjach polskich w Australii. Ile czułem wokół siebie obrzydliwej zazdrości jak zostałem redaktorem „Tygodnika Polskiego”! Powtarzam, tylko dlatego – przez głupią zazdrość - polskie życie organizacyjne w Australii było i jest takie marne. I dlatego tyle w nim było i jest kłótni i „wykopań” potencjalnych konkurentów – ludzi, którzy mogliby zrobić coś dobrego dla nas, a tym samym usunąć w cień jednego czy drugiego prezesa-trutnia. Tyle udanych prób rujnowania życia osobistego nielubianych przez bandę ludzi.

A. i E. Kwiatkowscy tak to ujęli w swoim tekście zatytułowanym „Stary hycel”: Wiemy, jak wygląda ta zorganizowana, a właściwie zdezorganizowana społeczność polska. Federacja Polskich Organizacji w Wiktorii – gdzie mieszka około 29 tysięcy Polaków – liczy sobie zaledwie około 450 osób, a więc 28.500 Polaków nie uznaje Federacji, jako reprezentacji. S(tanisław) Różycki (zawodowy antykomunista, stojący obok Stefana Nowickiego na straży czystości ideologicznej Polonii australijskiej – M.K.) nie uznaje nikogo, tylko siebie, a inni nie uznają jego. Chyba, że uznają go jako Don Kichota. Ta „zorganizowana społeczność” to kilku desygnowanych „prezesów”, zajmujących się rujnowaniem życia społecznego, a nierzadko i osobistego innych („Kurier Polski”, Sydney, Nr 3-41972).

Powtarzam za Kwiatkowskimi: trutniom-prezesom i wielu tzw. działaczom polonijnym wcale nie chodziło i nie chodzi o dobro Polski, Polaków i sprawy polskiej oraz dobro Polaków w Australii, o rozwój społeczności polskiej w Australii. Najlepszym na to dowodem są słowa wypowiedziane przez sekretarza Spółdzielni Dom Polski w Melbourne (to od 1977 r. wydawca „Tygodnika Polskiego”) Jerzego Wyszogrodzkiego na zebraniu udziałowców (27.9.1953), że inteligencja polska (tak określił czołowych działaczy polonijnych) zawiodła w odniesieniu do zbiórki pieniędzy na budowę Domu Polskiego, podczas gdy „ludzie tzw. prości dawali przykłady wzruszającej troskliwości i przychylności sprawie rozwoju Spółdzielni” („Tygodnik Katolicki” 10.10.1953). Z kolei w wydawanych w Sydney „Wiadomościach Polskich” z datą 4 grudnia 1955 roku Zarząd Okręgu Związku Harcerstwa Polskiego w Australii pisze: ...pismem naszym z dnia 5.6.1955 l. dz. 77/55 prosiliśmy Prezydium Rady (Naczelnej Polskich Organizacji w Australii) o poparcie akcji na rzecz młodzieży polskiej w Australii i do dziś nie otrzymaliśmy odpowiedzi, mimo przypomnienia.

Te trutnie spełniały i zapewne niektórzy z nich jeszcze dzisiaj spełniają jedną bardzo hańbiącą ich rolę, skrycie ukrywaną – rolę szpicli i donosicieli australijskiej służby bezpieczeństwa. Przywódca Australijskiej Partii Pracy dr Herbert Evatt (1951-60) oświadczył w Parlamencie, że australijska policja bezpieczeństwa zbiera po cichu i zaocznie informacje o wielu obywatelach, a każdy imigrant ma tam swoją teczkę („Wiadomości Polskie” 3.2.1957). – Kto zapełniał te teczki informacjami o Polakach, niekiedy bardzo podłymi: zwykły zjadacz chleba Kowalski czy niektórzy prezesi i członkowie zarządów polskich organizacji?

To te trutnie starały się o podporządkowanie sobie mnie jako redaktora „Tygodnika Polskiego”. Niekiedy brutalnie. Jednak nie dałem się – wolałem stracić stanowisko redaktora niż być czyimkolwiek pachołkiem, a tym bardziej naszych trutni. Moi następcy podporządkowali się im (od 1977 roku drukujecie same pochwały o nich). Stąd wypływała i wypływa u Was dodatkowa niechęć do mnie – do człowieka, który w przeciwieństwie do Was moralnie się nie zhańbił, nie podporządkował się niemoralnym i de facto antypolskim trutniom.

Was nie stać na polemikę ze mną i z tym co piszę (nie ma się temu co dziwić, gdyż z PRAWDĄ ciężko jest polemizować!). Tak jak T. Brzeziński („Wiadomości Polskie” 13.3.1960) jestem karany w zwykły POLSKI sposób polemiczny, tj. nie argumentami rzeczowymi, ale osobistymi szeptanymi atakami, mającymi mnie zdyskredytować w oczach ludzi jeszcze nie będących moimi wrogami, albo straszycie sądami. A wszystko to łączycie w przedziwny sposób ze swym rzekomym katolicyzmem, ze swą niby służbą Bogu.

Ciekawe byłoby się dowiedzieć jakie były również kontakty niektórych naszych rzekomo antykomunistycznych liderów czy innych wysoko postawionych osób z Konsulatem PRL w Sydney i PRL-owskimi służbami. Bo że były to więcej niż pewne. Na tzw. Liście Wildsteina jest kilka nazwisk późniejszych działaczy polonijnych w Australii, z których wszyscy byli i są moimi wrogami, chociaż niektórzy z nich wcale mnie osobiście nie znają i nie doznali ode mnie żadnej krzywdy!

Również jest pewne, że po 1989 roku Polonię australijską podporządkowano pomagdalenkowej sitwie rządzącej Polską czy raczej PRL-bis. Nie wierzę, że zgoda naszych dotychczasowych zawodowych działaczy antykomunistycznych na to, aby prezesem Rady Naczelnej Polskich Organizacji w Australii został były członek PZPR Janusz Rygielski nie była ukartowana przez kogoś w Polsce (rządzili tam wówczas Aleksander Kwaśniewski jako prezydent i rząd postkomunistów) i narzucona naszym liderom.

Pierwszego konsula generalnego rzekomo już wolnej Polski – dra Grzegorza Pieńkowskiego przekonywałem do tego, aby służył WSZYSTKIM Polakom w Australii. To przekonywanie odbiło się jak groch o ścianę – jednym uchem mu weszło i drugim uchem zaraz wyszło. Służył, jak i jego następcy, tylko tym, którym miał czy chciał służyć. A poza tym wielu naszych liderów wiedziało jak ich skorumpować. Takie metody stosowano wszędzie już od najdawniejszych czasów. Dlaczego nie mieli by korzystać z nich również niektórzy liderzy polscy w Australii, a ich beneficjentami nie mieli być niektórzy konsulowie polscy?! (Jak Federacja przywłaszczyła sobie konsula „Sprawy Polaków” Nr 21, 1995, str. 16).

Pragnę tu mocno podkreślić, że również między komunistycznym Towarzystwem Łączności z Polonią Zagraniczną „Polonia” a obecnym Stowarzyszeniem „Wspólnota Polska” nie ma żadnej (najmniejszej!) różnicy. „Wspólnota Polska” tak jak dawna „Polonia” służy tylko i wyłącznie „samym swoim” tylko tyle, że z drugiej strony barykady i równie jak „Polonia” nie ma zielonego pojęcia o sprawach i problemach polonijnych. A najmniej interesuje ją służenie WSZYSTKIM Polakom na świecie i rozwiązywanie naszych problemów. Kiedy w 2007 roku spytałem redaktora portalu „Wspólnoty Polskiej” - „Świata Polonii” Andrzeja Grzeszczuka dlaczego w ich portalu nie ma forum, na którym w sposób kulturalny można by było prowadzić dyskusje na tematy związane ze sprawami i problemami Polaków na świecie, to mi odpisał, że takie forum powstanie (trzymam w komputerze i na dyskietce ten e-mail). Nie powstało przez dwa lata i na pewno nigdy nie powstanie. Bo od tych spraw „Wspólnota Polska” ucieka jak diabeł od święconej wody. W sprawach polonijnych triumfuje zakłamanie; przekazywany jest nam fałszywy obraz Polonii.

Winę za to ponosi długoletni jej prezes (przez 18 lat!), prof. Andrzej Stelmachowski – jeden z bohaterów magdalenkowych rozmów z komunistami (Wikipedia.pl), gdzie, jak można przypuszczać, dyskutowano również o tym jak opanować Polonię, jak wpłynąć na nią, aby zaakceptowała PRL-bis. Przecież upadek Towarzystwa „Polonia” i natychmiastowe powstanie „Wspólnoty Polskiej” odbyło się na pewno zgodnie z jakimś planem. Przecież ktoś musiał zadecydować o tym, że jej prezesem zostanie prof. Andrzej Stelmachowski, człowiek, który całe swoje życie (w chwili wyboru na prezesa miał 65 lat!) nie miał nic wspólnego z Polakami na emigracji i na pewno niewiele o nas wiedział. Dlatego od 1990 roku cieszą się względami Stowarzyszenia „Wspólnota Polska” tylko ci, którzy na tę współpracę poszli! Inni, jak np. Światowa Rada Badań nad Polonią czy ja, są ignorowani, a nawet zwalczani.

To skandal, że Stowarzyszenie „Wspólnota Polska” uznaje za JEDYNĄ reprezentację Polaków w Australii Radę Naczelną Polonii Australijskiej i Nowozelandzkiej, która reprezentuje najwyżej 10-20% Polaków mieszkających w tym kraju i nie zrzesza wszystkich organizacji polskich działających na piątym kontynencie (w Nowej Zelandii nie reprezentuje większości organizacji: zob. Marian Kałuski „Polacy w Nowej Zelandii” Toruń 2006). A jeszcze większym skandalem jest to, że to nie jakiś komitet związany ze „Wspólnotą Polską” decyduje kto z Australii (czy z innego państwa) będzie uczestniczył w Zjazdach Polonii i Polaków z Zagranicy, a tylko decyzją zarządu „Wspólnoty Polskiej” decyduje o tym np. Rada Naczelna Polonii Australijskiej i Nowozelandzkiej. Efektem tego jest to, że w zjazdach tych nie uczestniczą osoby, które powinny w nich uczestniczyć i swą obecnością czynić z nich pożyteczne przedsięwzięcia na rzecz Polonii, ale „sami swoi” lub „kumoszki z Windsoru”. Wśród delegatów na III Zjazd w Warszawie w 2007 roku było właśnie kilka „kumoszek z Windsoru”. Zjazd taki kosztuje miliony złotych, a ich efekt jest prawie żaden! Ot „sami swoi” – 3000 ludzi! - często wypowiadali banały, pojedli sobie i popili oraz poszli do kina za pieniądze polskiego podatnika.

Np. z magazynu „Wspólnota Polska” (Nr 5/2007) dowiadujemy się, że na III Zjeździe Polonii został przejęty wniosek o Przekształcenie strony internetowej Stowarzyszenia „Wspólnota Polska” w interaktywne forum wymiany doświadczeń i informacji (wcześniej ja to sugerowałem w portalu PAP „Polonia dla Polonii”). – Dzisiaj mamy już 2009 roku. Czy wniosek został wykonany? – Nie!

Stowarzyszenie „Wspólnota Polska” często współpracowało i współpracuje z działaczami polonijnymi (rozrabiaczami i ludźmi bez żadnych zasad moralnych), którym żaden dżentelmen i prawy Polak nie podałby ręki.

Czy nikt z grona tak wielu działaczy Stowarzyszenia „Wspólnota Polska” naprawdę nie dostrzega tego, że swoją działalnością często sieje lub wspiera nienawiść między Polakami na świecie, pracując tym samym nad tym, aby słuszne było powiedzenie „Polak Polakowi wilkiem”?

Niech Stowarzyszenie „Wspólnota Polska” udowodni mi, że tak nie jest, to ich oficjalnie przeproszę.

Stowarzyszenie „Wspólnota Polska” jest nam potrzebne, ale nie takie, jakim jest dzisiaj. Dzisiaj w swej pracy jest wierną kopią reżymowego Towarzystwa „Polonia”, synekurą dla niektórych osób, rozbija Polonię i wyrzuca w błoto wiele z tych kilkudziesięciu milionów złotych, które dostaje od rządu. Uczciwa dyskusja na ten temat bezstronnych Polaków na emigracji potwierdziła by to co tutaj napisałem (udało mi się zebrać trochę wypowiedzi na ten temat).

Jeśli poruszam te sprawy tutaj to tylko dlatego, że „Tygodnik Polski” popiera obecne status quo w odniesieniu do Stowarzyszenia „Wspólnota Polska”, działając serwilistycznie wobec Rady Naczelnej Polonii Australijskiej i Nowozelandzkiej.

Polak Polakowi wilkiem

Wrogość okazywana mi przez wielu „ludzi” z polonijnego świecznika w Australii ma również i drugie źródło, o którym marginesowo już wspomniałem. Jest nim zawiść. Bowiem przy mnie (biorąc pod uwagę chociażby tylko moje osiągnięcia pisarskie – 16 książek po polsku i po angielsku wydane w Australii, Anglii, USA i Polsce, często przez renomowane firmy wydawnicze) bardzo wielu z nich to, niestety, zwykłe szaraki. I moje osiągnięcia ich i Was bolą. Bowiem już w XV wieku Jan Długosz w swej „Historii Polski” napisał, że złą cechą Polaków jest bezinteresowna zawiść. A w portalu onet.pl w komentarzach po artykule: "W ONZ Rice straciła twarz" (13.1.2009) jeden z internautów pisze: „KAŻDY ŻYD ZA ŻYDEM W OGIEŃ PÓJDZIE!!! TO ICH POZYTYWNA CECHA, której wielu Polakom brakuje. Niektórzy Polacy swoich rodaków prędzej za złotówkę by w łyżce wody utopili niż pomocną dłoń podali”.

Warto zapoznać się również z treścią artykułu Wojciecha Wencla „Z dziejów nienawiści w Polsce”, który wydrukował dziennik „Rzeczpospolita” 26 grudnia 2008 roku oraz z BARDZO WAŻNYM artykułem pt. „Tylko wojna może nas połączyć” (Wirtualna Polska 14.10.2008), w którym czytamy m.in., że według opinii wielu Polaków ...łączy nas nienawiść do samych siebie. Największym wrogiem Polaka jest drugi Polak... Polacy nie potrafią żyć w zgodzie i przyjaźni. Na pytanie: Czy coś Polaków łączy jest krótka odpowiedź: nie! ...to taka nasza przypadłość narodowa, że człowiek człowiekowi wrogiem... Cechą Polaków jest donosicielstwo i pazerność, głupota, nietolerancja, mentalne zacofanie, egoizm, zabobonność, zawiść, kłótliwość, fałszywość, obojętność, ignorancja.

Przypominam: to są krajowe opinie Polaków o Polakach!

Również red. Gugała w komentarzu opublikowanym w „Wirtualnej Polsce” (9.12.2008) pt. „Dlaczego Polak nienawidzi obcych?” pisze, że: Agresja, brak zaufania, bezinteresowna zawiść, zazdrość i zwykła nienawiść bliźniego – to dominujące cechy polskiego podejścia do sąsiadów... tylko około 10% z nas jest w stanie zaufać komuś spoza najbliższej rodziny… Tu aż się prosi o pytanie, jak to możliwe w kraju, w którym co niedziela miliony wiernych wymieniają w kościołach znak pokoju?... Dlaczego nienawidzimy obcych i każdego (z nas), kto się choć trochę wybił? Dlaczego gardzimy ludźmi, którzy w jakimś momencie byli lepsi od nas? Odważniejsi, bardziej prawi, niezłomni, mądrzejsi?... Tylko od święta umiemy się skupić wokół kogoś lepszego niż nasza przeciętna szara masa. U nas tylko jak trwoga – to do Boga a na co dzień – tylko puste rytuały…

Tak, tacy są niestety w większości Polacy i głównie dlatego tak tragiczne były losy Polski i narodu polskiego. To przez nas samych z największego obszarowo kraju Zachodniej Europy (zachodniej cywilizacji) doprowadziliśmy do wymazania Polski z politycznej mapy Europy.

Ostatni rok Wielkiej Nowenny Tysiąclecia (1956-65), ogłoszony przez kard. Stefana Wyszyńskiego, był poświęcony walce z naszymi wadami narodowymi. – Ta walka nic nie dała, pomimo tego, że ponad 90% Polaków uważa się za katolików.

To są jednak ogólne uwagi o zawiści występującej u wielu Polaków. Ale może Polonia australijska jest pod tym względem lepsza? Dobrze by było gdyby tak było, ale tak nie było i nie jest. W „Tygodniku Katolickim” z 10 sierpnia 1950 roku, a więc kiedy jeszcze przyjeżdżali do Australii emigranci polscy z Niemiec (1948-51), z artykułu pt. „Polak Polakowi wilkiem”, a podpisanego Gaweł dowiadujemy się, że już wtedy, kiedy niektórym Polakom trochę lepiej się poszczęściło w nowym kraju, hulała na dobre zawiść: ...Niech tylko który z Rodaków pocznie się wybijać, dorabiać, posuwać w hierarchii społecznej, a już „usłużne” dłonie braterskie ściągają go gwałtem w dół.
Trzynaście lat później w „Tygodniku Polskim” ukazał się artykuł redaktora pisma Romana Gronowskiego pod tym samym tytułem - „Polak Polakowi wilkiem” (16.11.1963), w którym czytamy: …Czy wiecie skąd się bierze zamożność i bogaty dorobek innych grup narodowościowych – Ukraińców, Niemców, Rosjan, Greków czy Włochów? Bo ich ambicją narodową jest popieranie swoich! U nas jakże częstym zjawiskiem jest mijanie swoich! A przecież polska firma nie weźmie od Ciebie ani pensa więcej za swe usługi – więc zastanów się, dlaczego nie dajesz jej zarobić? Przez głupią zawiść („niech on się na mnie nie dorabia”) czy przez jeszcze głupszy oportunizm? Podcinamy gałąź, na której siedzimy….

I tak jest po dziś dzień. Sam to doświadczyłem wiele razy.

Niech Pani i Wiesław Słowik TJ oraz wszyscy moi wrogowie zechcą spojrzeć uczciwie w swoją duszę. Jestem pewny, że stwierdzicie, że to co pisze „Wirtualna Polska” o Polakach i Gaweł, jak ulał dotyczy i Was. No bo wszak jesteście nie tylko Polakami, ale i „katolikami”.

W przeciwieństwie do Was ja do tego niestety typowo polskiego i „katolickiego” grona Polaków się nie zaliczam i nikt nie może mnie tam zasadnie wcisnąć. I cieszę się, że nie jestem jedynym prawym Polakiem w Australii i na świecie. Chociaż jesteśmy w mniejszości jest nas miliony. W swoim życiu spotkałem bardzo wielu dobrych Polaków. I niekiedy wiele im zawdzięczałem i zawdzięczam. Wśród nich byli także prawdziwi słudzy Boga, jak np. śp. o. Marcin Chrostowski OP (zm. 1974) – szlachetny i święty człowiek! Pomagał ludziom, odwiedził każdego Polaka w szpitalu, brał udział w życiu społecznym (!), chodził w podartych butach (dosłownie!) i jeździł starym samochodem, takim gruchotem, że jak zmarł to samochód poszedł od razu na złom (może to potwierdzić chociażby pani Dubczyk z North Sunshine, której mąż reperował bez przerwy ten samochód, a i zapewne inne osoby).

Mówiąc także o „wierchuszce polonijnej” nie mam oczywiście na myśli wszystkich jej członków, gdyż wśród nich byli i są również ludzie prawi, zasłużeni, patrioci polscy, z którymi niekiedy współpracowałem; współpracowałem blisko np. z Polakami w Sunshine, na Tasmanii, Newcastle i Maitland. Związkowi Polaków w Maitland przewodził przez bardzo wiele lat ś.p. Feliks Dangel, wielki człowiek, Polak, a przede wszystkim prawdziwy działacz społeczny z charyzmą. Ta mała grupa Polaków (zaledwie 60 rodzin polskich) pod jego przewodnictwem dokonała wielkich rzeczy. 25-lecie działalności Związku i ich wielkie osiągnięcia opisałem w dwujęzycznej pracy „Polacy w Maitland – Poles in Maitland” (Maitland 1983).

Powiem więcej: jestem dumny z wielu powodów, że jestem Polakiem. A mieszkając w wieloetnicznej Australii przekonałem się, że w każdym narodzie są ludzie dobrzy i źli i że Polacy jako tacy do najgorszych ludzi wcale nie należą.

Nie zmienia to faktu, że miliony z nas to źli ludzie, Polacy i pseudokatolicy. A brudna piana jest zawsze na górze – zawsze się pcha na górę. Także na wierzchołek naszego życia polonijnego. I to jest nasz tragizm. Pogłębiany tym, że mało jest wśród nas ludzi odważnych do walki ze złem wśród zorganizowanej Polonii australijskiej. Na tym żerowali i żerują trutnie i przez to triumfują.

Jednak ten triumf sławy Wam nie przyniesie. Przyjdzie czas, że słusznie zostaniecie wyrzuceni na śmietnik Historii, bowiem „oliwa zawsze na wierzch wypływa”, czyli że PRAWDA zawsze zwycięża. Ten List jest także dowodem na to.

Słudzy Boga czy Szatana?

To pytanie dotyczy jezuity i obecnego rektora Polskiej Misji Katolickiej w Australii Wiesława Słowika i dominikanina Rajmunda Koperskiego, którego nie ma już w Australii.

Jeśli chodzi o jezuitę Wiesława Słowika, którego obwiniam za wiele zła królującego wśród Polaków w Melbourne, to moja matka, osoba bardzo religijna, w ogóle go nie zna. Widziała go kilka razy na jakiś uroczystościach religijnych czy polskich i pamiętam jak kiedyś mi powiedziała, że „Temu księdzu źle patrzy z buzi. Nie podoba mi się ten człowiek”. – I tak jest, szczególnie jak ma kontakt ze mną. Widać, że jest zadufany w sobie, butny i arogancki. Tak jakby chciał mi powiedzieć: „Mam cię gdzieś. Nic mi zrobisz!” (czytam to w jego oczach za każdym razem naszego spotkania).

I właśnie ta jego butność, ta arogancja, jakże daleka od chrześcijaństwa (!), dodatkowo mnie przekonują (bo o innym powodzie poniżej), że nie jest to sługa Boży, a tylko sługa Szatana.

Wiesław Słowik TJ gdyby miał chociaż odrobinę przyzwoitości w sobie, to zrzuciłby sutannę. Bowiem jak bezbożnik może być kapłanem – sługą Bożym, nauczycielem wśród ludu o Dobrej Nowinie?! – Ale on jej nie zrzuci. Został i jest kapłanem dla chleba. Bez trudu mającego, a poza tym najlepszego i to nie tylko z masłem i szynką, ale i rosyjskim kawiorem, który popija najlepszym francuskim szampanem. Podczas gdy wspomniany wyżej o. Marcin Chrostowski OP mieszkał w wynajmowanym jednym pokoju u polskiego organisty, to jego następca Rajmund Koperski OP kupił sobie dom (oczywiście za pieniądze parafian), miał swojego ogrodnika, sprzątaczkę, kucharkę, sekretarkę, a może i jedną kobietę więcej (chodziły takie słuchy – daję na to najświętsze słowo honoru) oraz FOTOGRAFA, który latał podczas mszy i uroczystości robiąc mu zdjęcia. Sekretarka Marzenna Piskozub zbierała dwa razy w roku wśród parafian pieniądze na pokrycie kosztów urlopów dla Koperskiego OP (spędzał je w Australii, którą wyjątkowo dobrze poznał i za granicą), mówiąc, że „księdzu należy się urlop”. Kiedy my - parafianie (również i ja!) kupiliśmy mu nowy samochód, to go zaraz sprzedał i kupił sobie luksusowy samochód (Marzenna Piskozub może nam coś na ten temat powiedzieć, chociaż nie tylko ona)! Jak to mówiono w Polsce za moich czasów: życie jak w Madrycie!

Zatrzymując się jeszcze przy temacie samochodu, który parafianie kupili Rajmundowi Koperskiemu OP i który on zaraz wymienił na bardziej luksusowy samochód, to kiedy w jednym roku pojechał na 3-miesięczny urlop do Polski, księdzu, który go zastępował (werbista Dłużniewski z Papui Nowej Gwinei) nie zostawił kluczy do tego samochodu, gdyż obawiał się, że ks. Dłużniewski mu go zniszczy. Stwarzało to wielki kłopot dla ks. Dłużniewskiego i parafian, gdyż musiał on odprawiać msze dla Polaków w Nth Sunshine o 10 rano i w Yarraville o 12 w południe. Bez samochodu było to niemożliwe. Wówczas parafianie (ja w tym udziału nie brałem) poszli na skargę do prowincjała dominikanów australijskich w Camberwell. Ten natychmiast wydał polecenie p. Piskozub oddania mu kluczy (wówczas okazało się, że samochód wbrew regule zakonnej nie był własnością zakonu, a tylko Koperskiego OP!), które przekazał ks. Dłużniewskiemu.

Jakże innym od Koperskiego OP człowiekiem i kapłanem jest jego następca, o. Dominik Jałocha. To naprawdę wielki człowiek, katolik i Polak. Pan Jezus powiedział: „Po owocach ich poznacie”. Samo dzieło polonijne o. Dominika jest imponujące. Niech każdy pojedzie do Polskiego Ośrodka w Albion i zobaczy tamtejszą szkołę polską – największą w Melbourne, z własnymi klasami i świetnie urządzoną (włącznie z komputerami). To jego dzieło i nie jedyne. Oczywiście pomogło mu w realizacji tych przedsięwzięć wiele osób, ale bez Niego tej szkoły by nie było. Tymczasem Federacja Polskich Organizacji w Wiktorii i „Tygodnik Polski” (m.in. przez syndrom Koperskiego-Piskozub) o. Dominika nienawidzą tak mocno, jak nienawidzą mnie! Nienawidzicie Go, gdyż On – jako jedna osoba - swoją energią, poświęceniem, pracą i osiągnięciami obnaża Waszą (dziesiątek osób) NICOŚĆ! – Tak, zawiść i nienawiść ludzka są bezgraniczne!

Podobnie luksusowo żyje sobie Wiesław Słowik w obszernej piętrowej rezydencji przy 23 Clifton Street w Richmond, z wszelkimi wygodami i uzgodnieniami, również podróżami. A na dokładkę od parafian zgarnia całe worki pieniędzy. I stąd – przez bogactwo wielu księży - wzięło się powiedzenie: „kto ma księdza w rodzie, tego bieda nie dobodzie”. Słowik urodził się w 1944 roku w biednej rodzinie w Starej Wsi koło Brzozowa. Słynna „nędza galicyjska” była i jego udziałem. Jest tam nowicjat jezuitów. Przypuszczam, że jego matka rózgą zagnała tam Wiesia. Tak myślę, bo w 2006 roku w drodze (komunikacja autobusowa) z Sanoka do Rzeszowa, zatrzymałem się w Starej Wsi, aby odwiedzić ciekawe muzeum jezuitów. Spotkani tam dwaj młodzi jezuici nic nie słyszeli o Słowiku. Ale później w sklepie, starszy pan pomagający synowi w jego prowadzeniu, zapytany o Słowików wiele mi nie powiedział, ale z uśmiechem na ustach powiedział mi, że Wiesio jako młodzieniec latał za dziewczętami.

Poniższy fakt to jeszcze jeden przykład na upadek moralny tak Wiesława Słowika TJ jak i Rajmunda Koperskiego OP.

Otóż jestem autorem jedynej książki polskiej wydanej w Australii o „polskim” papieżu Janie Pawle II – „Jan Paweł II. Pierwszy Polak papieżem” (Tow. Przyjacią KUL, Melbourne 1979). Książka ta miała drugie – poszerzone i bogato ilustrowane wydanie w Ameryce (Wydawnictwo „Promyk” Filadelfia 1980), a jej obszerny rozdział „Kościół katolicki w PRL” ukazał się w „Zeszycie Historycznym Nr 10”, które były wydawane w ramach serii „Materiały do historii PRL”, wydawanych w tzw. trzecim obiegu (nielegalnie) przez antykomunistyczną Unię Nowoczesnego Humanizmu w Warszawie. Dodam tu, że wydanie tej książki w Melbourne zostało sfinansowane przez większość księży polskich w Australii. W 1986 roku przyjeżdżał z pielgrzymką do Australii papież Jan Paweł II, który miał spotkać się również z Polakami. Zawiązał się specjalny wieloosobowy Komitet; głównym organizatorem spotkania został Wiesław Słowik TJ. Przez Słowika TJ i Koperskiego OP, którzy mnie nienawidzą, nie poproszono mnie do wejścia w skład tego Komitetu. Znalazło się w nim szereg prezesów-trutni i nic nie znaczących płotek, ale nie jedyny polsko-australijski autor książki o papieżu. – Czy to nie skandal?! Czy tak postępują prawdziwi słudzy Boga?

Tylko i wyłącznie przez nienawiść do mnie Wiesław Słowik TJ pominął mnie – moje osiągnięcia literacko-naukowe i inne również w filmie „Polacy w Wiktorii” (2006), do którego napisał scenariusz i którego był reżyserem. Np. mówiąc o Pawle Edmundzie Strzeleckim pokazał Wzgórza Strzeleckiego w Gippsland, pomniki Strzeleckiego, oczywiście autora książki o Strzeleckim – Lecha Paszkowskiego z „grona samych swoich”, a nawet piekarnię o nazwie Strzelecki, drogę Strzelecki Highway, hotel Strzelecki Motor Inn i szereg innych rzeczy australijskich o nazwie Strzelecki. Nie pokazał jednak AUSTRALIJSKIEGO znaczka ze Strzeleckim, który w wersji angielskiej filmu byłby dobrą reklamą Strzeleckiego wśród Australijczyków. Dlaczego Wiesław Słowik tego nie zrobił? Bo wówczas musiałby wspomnieć, że wydanie znaczka przez Australia Post w 1983 roku było tylko i wyłącznie zasługą Mariana Kałuskiego. – Nieetyczne zachowanie Słowika TJ jest tym większe, że film ten powstał za pieniądze rządowe (podatnika australijskiego, a więc także i moje) i miał on obowiązek podejść do tej pracy bezstronnie.

Wiesław Słowik TJ i Rajmund Koperski OP to wielcy przyjaciele, co się dzielą jednym orzeszkiem. Ich przyjaźń cementuje zapewne wspólne służenie złu i walka z ich wspólnymi przeciwnikami (przedstawicielami dobra). Słowik bojkotuje i zwalcza mnie – Koperski też. Z tym że ten bojkot mnie zapoczątkował Rajmund Koperski.

W 1977 roku Stowarzyszenie Polskich Kombatantów Koło Nr 3 w Melbourne obchodziło 25-lecie swego istnienia. Z tej okazji na początku 1978 roku prezes tego Koła, Roman Zemsta-Maszynowski poprosił mnie o pomoc w opracowaniu okolicznościowej jednodniówki. Mając bliskie kontakty z wieloma kombatantami, z których wielu okazywało mi dużą życzliwość, a nawet i pomoc w niektórych sprawach, zgodziłem się na jej współredagowanie z p. Zemstą-Maszynowskim. Rajmund Koperski był kapelanem Koła SPK. Zaraz po zerwaniu ze mną przyjaźni, będąc w jeszcze większej przyjaźni z Zemstą-Maszynowskim, załatwił odsunięcie mnie od dalszej pracy redakcyjnej. Wkrótce ukazała się jednodniówka pt. „25-lecie Stowarzyszenia Polskich Kombatantów Koła Nr 3 w Melbourne” (Melbourne 1979). Na ostatniej stronie (70) zamieszczono informację: Całość opracował kol. Roman Zemsta-Maszynowski z pomocą O. R.Koperskiego O.P. – Nie podziękowano mi, chociaż w samej jednodniówce - na stronie 22 jest wyraźny ślad mojej pracy – inicjały: M.K. (Marian Kałuski). O mojej pomocy wiedziało jednak wielu kombatantów, którzy oburzeni zachowaniem się Romana Zemsty-Maszynowskiego i Rajmunda Kopreskiego OP, załatwili, że zarząd wysłał do mnie (1.2.1979, L.dz. 68/79) oficjalne podziękowanie następującej treści: Szanowny Panie. W wykonaniu postanowienia Zarządu Koła, przesyłam Sz. Panu za włożony trud w pomocy redagowania „Jednodniówki” S.P.K. należne podziękowanie. Kreślę się z szacunkiem. Za zarząd Koła – J. Mikitczuk, Sekretarz.

Jesteśmy świadkami kryzysu wiary wśród katolików. Ten kryzys w bardzo wielu przypadkach powodują swoim zachowaniem i życiem tacy kapłani jak właśnie Wiesław Słowik TJ czy Rajmund Koperski OP.

Gdyby Wiesław Słowik TJ był prawdziwym sługą Bożym, to sprawy Polonii w Melbourne, gdzie ma duży mir wśród wielu ludzi na świeczniku, mogły by wyglądać inaczej – przypuszczam, że dużo lepiej (taki kram jaki pan). Ale on ma jakąś przyjemność paprać się w tej polonijnej zgniliźnie moralnej. To super-Piłat! Tam gdzie jako kapłan powinien działać energicznie, ZAWSZE obmywa ręce! Popiera Was w mojej sprawie dlatego, że mnie szczerze nienawidzi (po katolicku?!), za to, że byłem świadkiem jego – jako kapłana, a nie człowieka! - największego upadku moralnego (mam oryginalne listy swoje i abpa F. Little w tej sprawie!; Słowikowi wówczas nie spadł ani jeden włos z głowy, gdyż w Kościele było i jest wiele tysięcy księży, u których grzech cudzołóstwa jest chlebem powszednim (zob. Katarzyna Wiśniewska Kłopoty z celibatem „Gazeta Wyborcza” 25.1.2009), a zgodnie z powiedzeniem: „k...a k..wie łba nie urwie; już papież Paweł VI, zmarły w 1978 r., powiedział, że „Swąd Szatana wślizgnął się do Kościoła”). Niestety, to nie żaden sługa Boży, to sługa Szatana! On nie wierzy w Boga, bo gdyby wierzyła to była by w nim bojaźń Boża.

Ja nie jestem jedynym krytykiem Wiesława Słowika TJ. Jest ich bardzo wielu. Już lata temu p. Dobrostański powiedział mi, że Wiesław Słowik TJ „jest agresywny i arogancki”. Poznało się na nim wiele innych osób, m.in. ci, którzy spowodowali jego odejście z polskiego Sanktuarium Maryjnego w Essendon. Bardzo krytycznie o nim napisała do mnie 21 marca 2006 roku znana w Melbourne Elżbieta Szczepańska (sprawa nakręconego przez niego filmu „Polacy w Wiktorii”). Wielkim jego krytykiem jest także p. Franciszek Dominik (również z Melbourne), spokrewniony z papieżem Janem Pawłem II.

Wiemy już za co nienawidzi mnie Wiesław Słowik TJ. A oto za co nienawidzi mnie Rajmund Koperski OP. – Zaraz po wyborze kard. Karola Wojtyły na papieża zwrócił się do mnie z sugestią napisania broszury o Janie Pawle II, którą on obiecał wydać. Zgodziłem się i za jego zgodą broszura rozrosła się w 200-stronnicową książkę. Kiedy ją napisałem i ją przeglądnął zapytał mnie bez ogródek czy zgodziłbym się na to, aby książka ukazała się pod jego nazwiskiem, za co on postara się pogodzić mnie z polonijną wierchuszką (nawet nie zasugerował zapłaty za zgodę). Odmówiłem. Od tej pory stał się moim śmiertelnym wrogiem. Tylko i wyłącznie za to!!! Jak na rzekomego sługę Bożego to nieźle – prawda?

Z całego tego Listu otwartego Rajmund Koperski OP, a szczególnie Wiesław Słowik prezentują okazują się nam jako bardzo mściwi „ludzie”.

Jakie to dalekie od nauki Jezusa Chrystusa, którego niby są kapłanami!

….ciąg dalszy w części 2.

Wersja do druku

Admin - 14.04.12 18:07
Ad "kazikP"
Artykuł został podzielony na 2 części. Część II jest obok części I i jest pod linkiem
http://www.kworum.com.pl/art1961,gorzka_prawda_8211_cz_2.html

kazikP - 14.04.12 13:38
W odróżnieniu do wszystkich komentarzy, zaznaczam, że jako niezalezny pisarz p. M. Kałuski zyskal bardzo wiele. Nie strzela z krzywej lufy za "winklem", jak to czynia anonimiarze. Bierze na siebie przekazanie ciężaru prawdy o naszej Polonii, uzurpatorów z prawami do reprezentowania wszystkich Polaków w Australii - co jest absurdalne, jak i składy i układy tych Prezesów i świeczników. Z historycznego punktu widzenia, są to jednak relacje na podstawie materiałów udokumentowanych. (w IPN są udomumentowani w słóżbie SB duchowni z Melbourne).
Ja również znam bardzo dobrze osoby wymienionego duchowieństwa, niestety naruszyły godność powołania, wiadomości i związki niegodziwe w środowisku emigracyjnym - nie ukryją sie. Nie jest to problem tylko M. Kałuskiego ale nas wszystkich. Wrogość dla prawdy z potępieniem kierowanym przciwko autorowi - coś jednak wyjaśnia? Oczekujemy części 2-giej.

zdegustowana - 13.04.12 18:41
Artykuł przedstawiony przez pana jest przesiąknięty tak wielką wszechobecną nienawiścią, goryczą i pychą, iż po jego przeczytaniu zastanawiam się czy ludzie, nazwani w artykule nieprzyjaciółmi, nie mieli powodów aby nie pałać do Pana osoby zbyt wielką sympatią, ba a nawet niechęcią. Mojej sympatii i wiary w prawdziwość przedstawionych argumentów Pan nie zyskał.

Jozek - 10.11.11 6:56
trudno uwierzyc, ale jednak z czyms autor musial isc do biskupa, a jesli to jest prawda? nie ma tu podannych dowodow jednak kilka szczegoly jak zmiana samochodu na luksusowy jest prawdziwa Pzdr

Andrzej z Melbourne - 21.02.11 11:54
Kompletne bzdury.Znam OJCA SLOWIKA od rzyjazdu do tego kraju.Zawsze byl pomocny i pomagal polakom.W.polsce niewielu moze MU DOROWNAC.Kto ten Cwiek jest ze szkaluje wieksza czesc naszego spoleczenstwa mieszkajacego TUTAJ.

wielkopolanka - 22.10.10 20:19
Szanowny panie Marianie, jest Pan szlachetnym czlowiekiem i prawdziwym Polakiem,szkoda tylko,ze sa tacy ludzie,dla ktorych madry i szlachetny czlowiek jest wrogiem,ale jak mowi stare przyslowie"madry dla glupiego,zawsze byl wrogiem" Przesylam najserdeczniejsze pozdrowienia,dla Pana,oraz rodziny. Z Bogiem.

czytelnik - 31.12.09 15:58
jako osoba znająca o. Wiesława S. jak i ojca Koperskiego uważam, że osoba, która napisała ten artykuł jest CHAMEM! Osobą bez wstydu! Napisałeś to człowieku bo ich tak na prawde nie znasz baz widzisz jak wielle tym ludziom można zawdzieczyć! Do ojca słowika garnęło i wciąż garnąć bedzie tak wielu! Zwłaszcza młodych! Dla nich ojciec Wiesław zrobil tak wiele! Już od tylu lat zajmuje sie polonia australijska i juz tak wiele dla nich zrobil! WSTYDZ SIE CHAMIE SKONCZONY! ojciec Wiesław to świety człowiek!

Wszystkich komentarzy: (7)   

Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami naszych Czytelników. Gazeta Internetowa KWORUM nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

24 Kwietnia 1333 roku
Koronacja Kazimierza III Wielkiego i jego żony Aldony w katedrze wawelskiej w Krakowie.


24 Kwietnia 1952 roku
W Polsce wprowadzono obowiązkowe kontyngenty na mleko.


Zobacz więcej