Piątek 26 Kwietnia 2024r. - 116 dz. roku,  Imieniny: Marii, Marzeny, Ryszarda

| Strona główna | | Mapa serwisu 

dodano: 11.07.08 - 12:28     Czytano: [3227]

Dział: Głos Polonii

Śladami Polaków po świecie

Ostatnio ukazało się monumentalne dzieło Mariana Kałuskiego pt. „Śladami Polaków po świecie. Część 1” (To 115 obszernych, niekiedy bardzo obszernych artykułów i szkiców o Polakach w 64 krajach. Razem jest to aż 1570 stron), które w formie CD wydało małżeństwo Edyta i Stan Mach ze Szwajcarii. W swym instytucie Polonicum Machinindex Institut we Fribourgu państwo Machowie rejestrują polskie znaki pamięci w świecie.

Lidia Mikołajewska: Profesor Andrzej Targowski z USA w swoim felietonie na temat Pańskiego dzieła napisał między innymi tak: „Zastanawiające jest jak jeden człowiek mógł zebrać tyle wiadomości o swych Rodakach rozsianych po całym świecie. Mógł to zrobić tylko autor z przeogromną pasją, który w wieku 20 lat wyemigrował z Polski do Australii w 1964 r. i zadał sobie zapewne pytanie dlaczego jest tu i dlaczego inni Polacy zrobili lub robią to samo, czyli opuszczają Polskę i co robią poza jej granicami?” Czy takie właśnie pytania stawiał Pan sobie i swoim czytelnikom polonijnej prasy – dlaczego opuszczają Polskę i co robią poza jej granicami?

Marian Kałuski: – I tak, i nie. Na przykład ja wiedziałem dlaczego znalazłem się na obczyźnie. Po prostu nie chciałem żyć w kraju pod rządami komunistów. Byłem młody, ale w naszym domu zamiast Polskiego Radia (Warszawy) słuchaliśmy codziennie Radia Wolna Europa (mieliśmy wyjątkowo cudowny – czysty odbiór, którego już nie miał np. nasz sąsiad – dyrektor szpitala, może dlatego, że mieliśmy niemiecki radioodbiornik Telefunken).

Dowiadywałem się w ten sposób prawdy o PRL, którą cementowała otaczająca nas szara rzeczywistość. Był jeszcze i drugi powód. Moimi najbardziej ulubionymi przedmiotami były geografia i historia. Czytałem wiele książek historycznych, geograficznych i podróżniczych, rodzice prenumerowali mi magazyn „Poznaj Świat”. Marzyłem o podróżowaniu – o zwiedzaniu świata.

Najbardziej fascynowała mnie Australia, a przede wszystkim Oceania. I jak to los-przeznaczenie dziwnie na to moje marzenie zareagowały. Przez zwykły przypadek wyemigrowałem właśnie do Australii. Później miałem okazję prawie całą ją poznać – wszystkie stany, setki miejscowości i cudownych miejsc. Było to możliwe dzięki temu, że przez kilkanaście lat miałem służbowy samochód i za darmo jego utrzymanie i benzynę na całą Australię. W ten sposób, jak rzadko kto, miałem okazję poznać tak wielką Australię, gdyż transport nic mnie nie kosztował. Miałem okazję podróżować również po wyspach Pacyfiku – od najpiękniejszych jak Tahiti (cudowny zakątek świata, szczególnie słynna Błękitna Laguna na wyspie Bora Bora), Hawaje i Nową Zelandię, po Fidżi, Nową Kaledonię,Vanuatu, Samoa, Samoa Amerykańskie, Tonga, Wyspy Cooka, Guam, Karoliny, wyspę Lord Howe i Wyspę Bożego Narodzenia. Zawsze fascynowały mnie tutejsze palmy. Miałem zdolności rysunkowe (to po ojcu, który był uzdolnionym malarzem – mam kilka jego obrazów) i jeszcze w Polsce często rysowałem palmy – moje najbardziej ulubione drzewo. Raz za taką palmę dostałem piątkę z rysunku. No i w ogóle zwiedziłem szmat świata – byłem dotychczas w 69 krajach i terytoriach należących do różnych państw na wszystkich kontynentach.

Obserwując rodaków na emigracji, szczególnie tych przybyłych do Australii w latach 1958-67, a miałem możność ku temu, gdyż np. zaraz po przyjeździe zostałem sekretarzem redakcji „Tygodnika Polskiego” w Melbourne, zadawałem sobie pytanie dlaczego oni opuścili Polskę i co tu właściwie robią. Bowiem grupa ta nie stanowiła żadnego monolitu np. pod względem politycznym. Niektórzy z nich, mniejszość – ale zawsze, mieli zapatrywania lewicowe i współpracowali z reżymem warszawskim. To temat rzeka i trudno go tu rozwinąć.

L.M.: Gdy w światowej prasie polonijnej zaczęły ukazywać się Pańskie pierwsze artykuły i szkice na ten temat, czy już wtedy myślał Pan o wydaniu ich w formie książkowej?

M.K.: – Oczywiście. Marzeniem każdego autora i nawet wielu dziennikarzy jest, aby jego praca ukazała się w wydaniu książkowym. Wtedy i tylko wtedy poprzez biblioteki jest dostępna wielu ludziom. A autor chce, aby jego książki trafiały „pod strzechy”.

L.M.: W jaki sposób zbierał Pan materiały do swoich artykułów i szkiców? W jaki sposób znajdował owe „ślady” i „okruchy” Polaków w ponad 100 krajach świata? Profesorowi Targowskiemu kojarzy się ta praca z dziełem Kolberga... To dzieło monumentalne, a praca iście benedyktyńska. Skąd w ogóle taki pomysł, by szukać tego po całym świecie? Zapewne nie postawiłabym tego pytania, gdyby pisał Pan o Polonii australijskiej. Ale – jak widać – Australii było Panu za mało...

M.K.: – Zaczęło się to wszystko w redakcji „Tygodnika Polskiego”. Redakcja prowadziła wymianę egzemplarza z kilkudziesięcioma pismami emigracyjnymi. Większość tych pism red. Roman Gronowski po przejrzeniu po prostu wyrzucał. Brałem je więc do domu i wieczorami czytałem. Były to pisma z wielu krajów polskiego osiedlenia. Było tam więc wiele informacji o Polakach w tych krajach i ich osiągnięciach. Zacząłem zbierać ciekawe artykuły i informacje na ten temat. Jednocześnie sam prenumerowałem kilkanaście pism emigracyjnych i krajowych, m.in. ciągle „Poznaj Świat”. Kupowałem książki na temat Polaków na świecie. Jak byłem redaktorem „Tygodnika Polskiego”, a i potem, to miałem jeszcze lepszy dostęp do informacji polonijnych; np. przez wiele lat otrzymywałem Biuletyn Krajowej Agencji Informacyjnej, w którym było wiele informacji o Polakach na świecie. Tak w okresie ponad 40 lat powstał mój olbrzymi zbiór o Polakach na świecie.

L.M.: Skąd u Pana tyle siły i pasji? To „zaledwie” część pierwsza. Kiedy będą kolejne?

M.K.: – Prawdę mówiąc jestem nietypowym Polakiem, chyba dlatego, że w moich żyłach jest trochę krwi niepolskiej. Poza tym moja rodzina pochodzi z Pomorza i z Berlina. A na tamtych Polaków bardzo duży wpływ miało wychowanie niemieckie. Stąd w okresie międzywojennym ziemie byłego zaboru pruskiego pod każdym względem dodatnio odróżniały się od reszty ziem polskich, a tamtejsi Polacy od reszty Polaków. Polacy z byłego zaboru pruskiego są po dziś dzień bardziej zdyscyplinowani, punktualni, pracowici, wytrwali i dokładni w pracy. Poza tym wiadomo, że jak się coś lubi to robi się to z pasją.

Obecne CD czyli część 1 ma 115 obszernych, niekiedy bardzo obszernych artykułów i szkiców o Polakach w 64 krajach. Razem jest to aż na 1570 stronach. Część 2 obejmie pozostałe kraje jak również znajdą się w niej dodatkowe artykuły o Polakach w krajach już uwzględnionych w części 1.

L.M.: Mieszka Pan i działa w Australii. Czy i ile miejsca poświęcił Pan na CD Polonii australijskiej i jak Pan ją ocenia?

M.K.: – Polonii australijskiej w pierwszej części „Śladami Polaków po świecie” poświęciłem wyjątkowo dużo miejsca – aż 23 artykuły na 115. Nic w tym dziwnego skoro mieszkam w Australii. Artykuły są na różne tematy – są tam artykuły dotyczące historii Polaków w Australii, jak również naszego życia polonijnego. Trudno mi coś więcej powiedzieć na ten temat. Trzeba najpierw zapoznać się z tymi artykułami. Polonia australijska niczym się nie różni od innych Polonii. Była i jest rozbita, kłócimy się i kochamy. Niektórzy działacze polonijni chcieli mnie skrzywdzić. Ale, jak się to mówi, człowiek strzela, a Pan Bóg kule nosi. I tak zamiast mnie skrzywdzić wyświadczyli mi wielką przysługę. Dlatego nie gniewałem się i nie gniewam na nich, tym bardziej, że dobry chrześcijanin musi przebaczać doznane krzywdy. Kłótnie i miłość to los wszystkich Polonii, ale również i innych grup etnicznych. Nie jesteśmy pod tym względem gorsi od innych nacji, a wiem co mówię, bo miałem możność poznania inne grupy etniczne żyjące w Australii. Polonię australijską można krytykować nieraz bardzo ostro za wiele rzeczy, ale również i chwalić. Nikt z nas nie jest doskonały, a emigracja, jak to mówi prof. Andrzej Targowski z USA, to choroba. W każdym bądź razie nie wstydzę się tego, bo nie muszę, że jestem członkiem Polonii australijskiej. Powiem szczerze, że mogę być nawet z tego dumy. Poznałem wielu wspaniałych Polaków i społeczników, a i nasze osiągnięcia są duże i godne uwagi innych Polonii i historyków.

L.M.: Pańskie dzieło ukazało się na rynku w nowoczesnej formie. To CD (e-book). Dlaczego właśnie tak?

M.K.: – To także długa historia. Moim życzeniem było, aby ta praca ukazała się w formie książkowej. Tematycznie można podzielić część 1 CD na 5 książek. Jednak koszty wydania książki są duże, tym bardziej pięciu książek. W Polsce żaden wydawca nie wyda tych książek swoim sumptem, dlatego, że są to książki specjalistyczne. Takie książki muszą być dofinansowywane przez jakieś instytucje krajowe. Specjalizujące się w tematyce polonijnej Wydawnictwo Kucharski w Toruniu złożyło podanie do Stowarzyszenia „Wspólnota Polska” w Warszawie o dofinansowanie pierwszej książki: „Polacy w krajach nad Pacyfikiem”. Niestety, Stowarzyszenia nie interesuje historia Polonii – Polaków na świecie – a powinna! – i odmówili pomocy. Wówczas pan Stan Mach, wydający „Pro-Polonicum” w Szwajcarii zaproponował mi sam wydanie CD z moimi artykułami.

L.M.: Dlaczego wyemigrował Pan do Australii w połowie lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku?

M.K.: – Reżym Władysława Gomułki pozwalał do 1967 roku, tj. do wojny żydowsko-arabskiej na Bliskim Wschodzie, na łączenie rodzin. W ten sposób do samej Australii przybyło ok. 12 000 Polaków. Piszę o tym w książce „The Poles in Australia” (AE Press Melbourne 1985). Wielu Polaków tak w Kraju jak i z emigracji posolidarnościowej i obecnej o tym nie wie i na przykład mój przyjazd do Australii łączy z emigracją po marcową 1968 Żydów polskich i często uważają mnie za Żyda. Jestem jednak Polakiem i pochodzę z katolickiej rodziny.

L.M.: Jak Pan tę decyzję o własnej emigracji ocenia? Być może tej opinii będą ciekawi młodzi Polacy, którzy dziś masowo wyjeżdżają z Polski.

M.K.: – Jak patrzę na to co dzieje się w Polsce nawet po 1989 roku to wcale nie żałuję, że wyjechałem z Polski, tym bardziej – i o czym musimy tu pamiętać – do 1989 roku Polska była pod panowaniem sowieckim i nic nie zwiastowało szybkiego upadku komunizmu w Polsce i samym Związku Sowieckim. Wyjechałem z rodziną i do rodziny i dlatego nie byłem i nie jestem tu sam. Miałem i mam tu dużą rodzinę, a to dużo znaczy. Żyje jeszcze nawet moja matka. Ożeniłem się z Australijką polskiego pochodzenia – córką żołnierza 1. Dywizji Pancernej gen. Stanisława Maczka podczas II wojny światowej. Teść i teściowa pochodzili z Kresów – teść z Kołomyi (Lwowskie), a teściowa z Janowa na Polesiu. Z miejscowości gdzie zginął jezuita polski, św. Andrzej Bobola. Po wojnie nie mogli powrócić do swych domów na Kresach, które zagarnął bezprawnie Związek Sowiecki, no i Polska była komunistyczna. Wyemigrowali do Australii. Tu się poznali i pobrali, a z ich tułaczki po świecie i miłości urodziła się moja żona. Dumna jest ona ze swego polskiego pochodzenia i do Polski jeździłaby każdego roku. Jednak uważa się za Australijkę. I nikt nie może mieć do niej o to żadnych pretensji. Ostatecznie tu się urodziła, pokończyła szkoły, włącznie z uniwersytetem, tu ma rodzinę, kolegów i koleżanki ze szkół, uniwersytetu i pracy oraz organizacji do których należy, tu są groby jej rodziców, tu mieszka jej brat i kuzyni z rodzinami, tu wyszła za mąż i urodziła dzieci, które tu mieszkają. Polska jest dla niej jedynie krajem, w którym urodzili się jej rodzice, ja i teściowie. Bliskim pod tym względem, ale zarazem jakże dalekim pod każdym innym względem, włącznie z położeniem geograficznym.

Muszę przyznać, że udało mi się pod każdym względem. Nawet trafiła mi się polska żona i cudem uniknąłem poboru do wojska australijskiego – na wojnę w Wietnamie (przez jakiś bałagan administracyjny). Jednak nie samym chlebem i podróżowaniem człowiek żyje. Urodziłem się Polakiem i siłą rzeczy tak jak Adam Mickiewicz i tysiące innych Polaków na emigracji tęsknię za krajem rodzinnym. Tym bardziej, że mam oprócz złych bardzo przyjemne wspomnienia z lat dziecięco-młodzieńczych spędzonych w Polsce. Jako nastolatek miałem możność dość dobrego zwiedzenia Polski. W ogóle Polskę zwiedziłem tak dobrze jak rzadko który Polak mieszkający całe życie nad Wisłą. Mój ojciec jako farmaceuta był właścicielem wielkiej apteki zatrudniającej 20 pracowników, gdyż wówczas większość lekarstw wyrabiano w aptekach.

Patrząc jednak na Polaków wokół mnie w Australii, nie wyłączając moich własnych dzieci (syn i trzy córki) zrozumiałem, że emigracja jest niczym innym jak wymuszoną czy dobrowolną zdradą ojczyzny i narodu polskiego. Nasze dzieci jeśli nie w pierwszym to na pewno w drugim czy najpóźniej w trzecim pokoleniu wynarodowią się.

Niektórych, tj. tych co żyją samym chlebem, to wcale nie martwi. Z drugiej strony są Polacy, którzy emigrację ciężko znoszą. Dla niektórych z nich jest ona wielką tragedią. Tym bardziej, że powrót do Kraju jest często niemożliwy. Np. moje dzieci mówią po polsku i chodziły nawet do polskiego gimnazjum. Podróżują do Polski; z wszystkimi córkami byłem w Polsce w 2000 roku; Krysia była potem w Polsce jeszcze trzy razy, a najmłodsza córka – Iwonka wybiera się w tym roku po raz trzeci do Polski na 3 tygodnie. Jednak Australię uważają za swój kraj rodzinny, za swoją ojczyznę. Gdybym dzisiaj chciał wrócić do Polski, to musiałbym zostawić tu swoje dzieci i wnuków. Trudno się na to zdecydować. Tak więc ja i moja rodzina oraz prawie wszyscy Polacy żyjący na emigracji są straceni dla narodu polskiego.

Młodym Polakom, tak chętnie wyjeżdżającym dzisiaj z Polski mogę powiedzieć tylko tyle: że jak nie muszą, niech nie emigrują. Na pewno wielu z nich ma czy będzie miało większy kawałek chleba od tego, który by mieli w Polsce. Ale jak już powiedziałem: nie samym chlebem człowiek żyje. Emigrant nigdy - powtarzam – nigdy, choćby stawał na głowie i nie wiem co robił i nie robił, nie zostanie w pełni zaakceptowany jako „swój” przez kraj i ludzi, w którym osiadamy, co jest bardzo irytujące. Niestety, coraz częściej słyszymy o rodzącej się na świecie ksenofobii. A także nie tylko o częstym materialnym wyzyskiwaniu Polaków, ale także o napadaniu na nich, a nawet mordowaniu. Poza tym emigracja bardzo często wiąże się z degradacją zawodową i społeczną. Również rzadko kto posiądzie dobrą znajomość miejscowego języka, co także nie ułatwia życia w nowym środowisku. Poza tym nawet ci co łatwo rezygnują z polskości, nie raz zatęsknią do jakiejś tam polskiej tradycji, do polskich pokarmów do wspomnień z lat dziecinnych i młodzieńczych czy wreszcie do pozostawionej w kraju rodziny i grobów rodziców. Bo czym roślinka za młodu nasiąknie tym na starość trąci. Tak to już jest na tym świecie.

L.M.: Czy kiedykolwiek napisał Pan coś na swój własny temat, o swoich osobistych przeżyciach na emigracji? Czego one najczęściej dotyczyły? Jakie są Pańskie doświadczenia? Z jakimi problemami się Pan stykał?

M.K.: – Jestem szarym człowiekiem, chociaż życie jak dotychczas miałem bardzo kolorowe. Moja ciotka Krystyna, która od dawna mieszka w Paryżu, wyszukała w archiwum, że nasza rodzina pochodzenia szlacheckiego była skoligacona z jakąś francuską rodziną szlachecką i przysługuje nam prawo używania przed nazwiskiem „de”. Nie jestem jednak snobem i nie widzę potrzeby pisać również wspomnień. Chociaż z drugiej strony zawsze lubiłem i lubię czytać wspomnienia i pamiętniki. Ale to musi być ktoś bardziej znany czy zasłużony niż Marian Kałuski. Poza tym to co chciałem powiedzieć, zawsze poruszałem w swoich artykułach i różnych innych tekstach, których opublikowałem kilka tysięcy w kilkudziesięciu czasopismach. Również i w CD – „Śladami Polaków po świecie”.

Serdecznie dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Lidia Mikołajewska (Adelajda) Australia, 3 lipca 2008 r.


Bliższych informacji o CD-ROM „Śladami Polaków po świecie. Cz. 1” udziela Polonicum Machindex Institut
www.swisspass.ch/polonicum.htm
ase postale 1182, CH/1701 Fribourg, Suisse;
polonicum@tele2.ch

Publikacja: Polonia dla Polonii

(przyg. ZS)

Wersja do druku

Warszawiacy - 17.09.08 22:12
Uawżamy,że każdy zmuszony do emigracji tęskni za Ojczyzną.Ojczyzna to matka .Co zrobiłeś Emigrancie dla Matki?To nie Ojczyzna Cię wypędziła,tylko żli ludzie których spotkałeś na swej drodze.Jeśli kochasz Matkę wracaj!

Włodzimierz Kowalik - 28.07.08 4:52
To "australizowanie" się nie jest takie bolesne jak pan Marian opisuje. Tutaj każdego pracującego jest stać na własny dom, samochód (albo kilka, bowiem każdy członek rodziny ma zazwyczaj swój własny, włączając w to nastolatków), na dobrej jakości ! odżywianie się oraz wyjazdy urlopowe.
Emigranci pochodzący z wysp brytyskich też machają ręką na swoje związki z "macierzą" i najbardziej doceniają "quality of life" (jakość życia).
Wszyscy immigranci europejscy mają zbliżone "przejścia" wewnętrzne i też trzymają swoje związki kulturowe jak długo mogą, my się nie różnimy od innych.
Te różne "macierze" też potrafią pamiętać o o swoich rodakach za morzami. Dzieci i wnuki emigrantów np. z Włoch albo Grecji mają obowiązek służby wojskowej w swoich "ojczystych" krajach. Oni o tym świetnie wiedzą i jak ktoś ma dwadzieścia parę lat, to woli nie odwiedzać "ojczyzny" bo bez większych ceregieli może "skończyć w kamaszach". Znajomy Grek mówił mi że, jest tam cała jednostka dla żołnierzy nie znajacych ojczystego języka a komendy są wydawane po angielsku.
Reczpospolita też pamięta i podatkuje starcze renty i emerytury osób które powróciły pomimo że, są one już opodatkowane w Australii choć są często małe i nie osiągają poziomu australijskiej bazy opodatkowania ale Rzeczpospolitej to nie interesuje.

Blady Niko - 13.07.08 16:58
U mnie w domu też sie słuchało Wolnej Europy i to wyłącznie. Państwowe Dzienniki w telewizji polskiej powodowały wybuchy śmiechu i tak przez 40 lat z hakiem. Dzisiaj w miejsce WE weszło Radio Maryja, które pomimo prezentowania dziwnych poglądów ekonomicznych w sprawach polityki przynajmniej nie kłamie. Jednakże nikt z naszej 6 osobowej rodziny nie opuścił Polski czy Ziem Polskich, czasowo tak, ale nie na zawsze.
A teraz wiadomość dnia zginął w wypadku tow. Geremek, który tak nienawidził Polaków i Polski, ciekawe gdzie zaplanował sobie miejsce spoczynku?

Wszystkich komentarzy: (3)   

Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami naszych Czytelników. Gazeta Internetowa KWORUM nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

26 Kwietnia 1943 roku
Ucieczka rotmistrza Witolda Pileckiego ps. „Witold”, „Druh”, z KL Auschwitz


26 Kwietnia 1986 roku
Awaria elektrowni atomowej w Czernobylu na Ukrainie.


Zobacz więcej