Sobota 20 Kwietnia 2024r. - 111 dz. roku,  Imieniny: Agnieszki, Amalii, Czecha

| Strona główna | | Mapa serwisu 

dodano: 21.01.08 - 23:00     Czytano: [2566]

Internetowa powielarnia

Internetowe sieci informacyjne, powiększający się krąg odbiorców mediów elektronicznych, prowadzić miały do znacznego poszerzenia dostępu do informacji. Przede wszystkim tej, jakiej w kilkunastu tytułach prasowych i programach radiowych czy telewizyjnych na ogół się nie spotyka.

Codziennie powstają nowe serwisy informacyjne, redakcje gazet internetowych. Czy to wystarcza, by przełamać monopol kilkunastu wciąż tych samych ośrodków medialnych?

Internet pozwala na błyskawiczne dotarcie do nieograniczonej żadną wielkością nakładu czy granicą zasięgu ogromnej rzeszy potencjalnych odbiorców. Na setkach, tysiącach stron serwisów i redakcji gazet internetowych codziennie ukazuje się powódź informacji, publicystyki, reportaży. Codziennie niemal pojawiają się w sieci kolejne serwisy informacyjne, gazety lokalne, które w większości ukazują się tylko w wersji on-line.

Wbrew pozorom, media internetowe wcale nie są środkiem komunikacji społecznej zupełnie bezpłatnym. Poczynając od konieczności zakupu domeny, miejsca na serwerach, stworzenia strony w miarę profesjonalnej, rozbudowanej odpowiednio, jak i późniejszym jej prowadzeniu i aktualizacji.

Wiele takich serwisów prowadzonych jest często jednoosobowo, czasem przez kilku entuzjastów, finansujących te działalność z własnej kieszeni. To rzutuje na samą zawartość serwisu, a poprzez to i na liczbę potencjalnych odbiorców.

Od pewnego czasu, ogólnopolskie tytuły prasowe, programy radiowe oraz telewizyjne również wchodzą w sieć i to, co nadają czy piszą w wydaniach tradycyjnych, pojawia się natychmiast w ich wersjach on-line. Tylko, że te ośrodki mają wystarczająco zasobne portfele, by nie tylko zatrudnić pracowników technicznych, ale i merytorycznych, zajmujących się wypełnianiem stron odpowiednią treścią.

Zasięg oddziaływania wzrasta kilkakrotnie, co przy nakładzie kilkuset tysięcznym wydania papierowego daje krąg potencjalnego odbiorcy tej samej treści sięgającej miliona i więcej czytelników.

Daje się zauważyć przy tym i taki trend, że wiele serwisów typowo internetowych albo w całości korzysta z zasobów potentatów medialnych, albo też korzysta w znacznym stopniu, obok własnego bloku informacyjnego czy publicystycznego.

Tym sposobem mamy taką oto sytuację, że ogólnopolskie media podają jakąś informację, powtarzają w wydaniach on-line, a kilkadziesiąt innych serwisów powiela ją zwielokrotniając odbiór.

W efekcie czytelnik najsilniejszych, najbardziej rozbudowanych serwisów internetowych, które wzajemnie się reklamują na swoich stronach, więc są najłatwiej dostępne, czyta po sto razy tę samą informację, ten sam artykuł, ten sam wywiad czy reportaż.

Tysiące innych, lokalnych, publicystycznych czy informacyjnych serwisów, rozdrobnionych często na własne życzenie, pozostaje w niszy stu, w porywach kilkuset odbiorców, a więc w świadomości szeroko pojmowanego społeczeństwa praktycznie nie istnieje.

Docierający do polskiej rzeczywistości termin: dziennikarstwo obywatelskie, przy takim układzie sposobu dostępności i informacji ma niewielkie szanse rozwoju. Medialne przekazy, zmonopolizowane przez nadawcę tradycyjnego, zdobywają coraz szersze pole w sieci. Dzięki, zresztą, setkom innych serwisów, które na tych kilkunastu ośrodkach opierają funkcjonowanie swoich redakcji.

Dziwi niechęć tych w gruncie rzeczy niszowych wydawców do inicjatyw wspólnego działania, by w jakiś sposób tworzyć zręby przeciwwagi dla monopolistów. Co więcej, przejawy jakiejś niezrozumiałej megalomanii w stosunku do podobnych im serwisów, nie pojawiają się w przypadku powielania informacji wydawców tradycyjnych.

W rezultacie komentarze, publicystyka, opinie na poziomie lokalnym czy pojedynczych redakcji gazet internetowych trafiają do ułamka procenta potencjalnego odbiorcy. Za to milion i więcej czytelników ma możliwość zapoznać się, na dziesiątkach serwisów, po raz tysięczny z tym samym, co ukazało się właśnie w wydaniu papierowym, telewizyjnym czy radiowym.

Przy czym poziom tych wytworów oceniany jest przez odbiorcę często coraz krytyczniej, co nie przeszkadza ich wielokrotnemu powielaniu.

Wiele serwisów internetowych, redakcji gazet wymienia się na, zasadzie wzajemności i z poszanowaniem prawa prasowego oraz autorskiego, publicystyką, informacją, reportażem. To jednak tylko odprysk szerszego wyjścia z informacją do społeczeństwa.

Tym bardziej, że wiele takich redakcji czy stron przybiera jakąś zastanawiającą pozę o odcieniu megalomanii. Jeśli przyjmują jakieś treści, to stawiają żądania wyłączności albo przynajmniej pierwszeństwa w publikowaniu tekstu.

Co w zamian? Wydawcy papierowi za takie wymogi płacą. Tymczasem szefowie stron internetowych o statusie i zasięgu gazetki szkolnej wyobrażają sobie chyba samych siebie w roli, co najmniej, redaktorów naczelnych jakiegoś New York Times’a czy innego The Guardian. W zamian za wyłączność lub pierwszeństwo w publikacji oferują….możliwość publikacji na ich stronie.

Zabawne to i żałosne za razem.

Nie mówiąc już o nierzadkich przypadkach publikowania cudzych tekstów bez wiedzy i zgody zarówno redakcji, jak i autorów. Tak, jakby szefowie tych stron nie zdawali sobie sprawy, że podlegają prawu prasowemu, a ich działania są po prostu kradzieżą intelektualną, co może się niekiedy bardzo smutno skończyć dla frywolnych podkradaczy.

W rezultacie większość takich tekstów trafia tam od początkujących adeptów dziennikarstwa, bo żaden dziennikarz, o jakiej takiej pozycji i dorobku, na ogół na stałe współpracujący z jakimś serwisem czy konkretną redakcją, nie będzie sobie zawracał głowy niszowym wydaniem „kuriera podwórkowego”.

Inna sprawa, że pośród adeptów, debiutantów, którzy dostąpili zaszczytu publikacji na rodzimym Daily Telegraph wykazuje naprawdę wiele umiejętności. Szkoda, jeśli mieliby zamykać się w wąskim kręgu jednego niszowego wydawnictwa. A tak właśnie może być i zapewne w wielu wypadkach będzie.

Gdzie tu miejsce na różnorodność informacji, skoro w tym systemie i sami monopoliści też się wzajemnie powielają? Gdzie tu miejsce dla społeczeństwa informacyjnego, skazanego w praktyce stale i wciąż na kilkunastu tych samych nadawców o zasięgu ogólnokrajowym?

Dlaczego największe portale internetowe skupiają się prawie wyłącznie na powielaniu tego, co i tak jest powszechnie dostępne, często aż nachalnie wciskane po kilkadziesiąt razy w ciągu doby, a pomijają to, co się naprawdę w sieci dzieje? Często w nawiązaniu do tych tysiąckroć powielanych informacji, ale z jakże innym punktem widzenia? Nierzadko zadając kłam jakiemuś wydawcy, którego niezależność i tzw. obiektywizm dawno już przeszedł do historii.

Jeżeli nawet podają te portale wieści z lokalnych gazet czy serwisów internetowych, to tak poutykane gdzieś po kątach, że dotrzeć do nich jest niezwykle trudno. A odbiorca jest stworzeniem wygodnym. Lubi, gdy mu się danie podsuwa pod sam nos.

Internetowe serwisy i redakcje gazet internetowych, wchodząc w taką symbiozę, a jednocześnie stroniąc same od siebie, nie tylko postępują wbrew idei dziennikarstwa obywatelskiego, ale też tną gałąź, na której siedzą.

Witold Filipowicz
Warszawa

Wersja do druku

Pod tym artykułem nie ma jeszcze komentarzy... Dodaj własny!

20 Kwietnia 1873 roku
Urodził sie Wojciech Korfanty, polityk, działacz ruchu narodowościowego na Śląsku (zm. 1939)


20 Kwietnia 1920 roku
Rozpoczęły się VII Letnie Igrzyska Olimpijskie w Antwerpii.


Zobacz więcej