Sobota 20 Kwietnia 2024r. - 111 dz. roku,  Imieniny: Agnieszki, Amalii, Czecha

| Strona główna | | Mapa serwisu 

dodano: 28.08.07 - 21:56     Czytano: [1524]

Krajobraz po bitwie

Mamy za sobą kolejną bitwę o Polskę. Ugrupowanie braci Kaczyńskich wycofuje się na „z góry upatrzone pozycje”, a „układ” atakuje. Nie udało się co prawda powołać do życia IV Rzeczpospolitej, ale zdobyto szereg ważnych pozycji, a przede wszystkim przesunięte zostały we właściwym kierunku granice myślenia politycznego Polaków.

Do świadomości Polaków dotarło chyba wreszcie, że rok 1989 nie był wcale rokiem wielkiego przełomu. Nie było żadnej „rewolucji”, a odzyskanie suwerenności było bardziej wynikiem sytuacji zewnętrznej niż wynikiem działania opozycji wewnątrz kraju. Opozycja została natomiast wykorzystana – przy dość świadomym przyzwoleniu jej uczestników – jako alibi transformacji politycznej roku 1989.

Paradoks historii polegał na tym, że do zmiany sytuacji politycznej dążyła zarówno władza, a w każdym razie jej najbardziej sfrustrowane skrzydło, jak i społeczeństwo zorganizowane w ruchu Solidarności. Władze usiłowały jednak w latach 80-tych tak oddziaływać różnymi metodami na elity opozycyjne, aby wyselekcjonować z nich silną i reprezentatywną w oczach społeczeństwa grupę, z którą można byłoby prowadzić „negocjacje” a następnie przekazać część władzy w zamian za „układ” polityczny gwarantujący cały pakiet przywilejów dla byłych właścicieli peerelu. Zdawano sobie sprawę, że dotychczasowy garnitur polityczny jest za ciasny i należy uszyć sobie nowy na miarę nowych czasów. Motywacja była mniej więcej taka: skoro i tak jesteśmy właścicielami tego kraju, a mamy kłopoty z zachowaniem władzy politycznej, to należy dokonać takich przekształceń struktur politycznych, aby zachować dominację ekonomiczną – czyli dostać papierek na posiadaną własność – a równocześnie zachować taki wpływ polityczny, aby ta własność trwale pozostała w naszych rękach. Uzyskanie prawa własności w ramach poprzedniego systemu nie było możliwe, ponieważ system ten zakładał, że własność pozostawała w rękach „społecznych”, a nie w rękach jednostek. Należało więc tak zmienić system, aby umożliwił oficjalne przejęcie na własność tego, co się już nieoficjalnie posiadało – ale bez adnotacji w księgach notarialnych.

Odpowiednie porozumienie w tej sprawie podpisano z „opozycją” w Magdalence podczas tzw. negocjacji okrągłego stołu. Całość została uwiarygodniona przez Solidarnościowy rząd z premierem Mazowieckim, który jednak od razu zadekretował „grubą kreskę”, co oznaczało przejście „bez szubienic” z jednego systemu do drugiego. W kraju zapanował powszechny entuzjazm, gdyż, jak się wydawało, społeczeństwo „wygrało” więcej niż się spodziewano. Emigracyjny Prezydent z Londynu przekazał „klejnoty Rzeczpospolitej”, solidarnościowemu prezydentowi niepodległej Polski, Lechowi Wałęsie. Rosjanie wyszli z Polski, kraj przystąpił do Nato i do Unii Europejskiej. Czyli wszystko na dobrej drodze...

Liderem tych wszystkich przemian była grupa byłych komunistów sprzymierzona z lewicowym, w znacznym stopniu także postkomunistycznym odłamem opozycji w Polsce. Środowiska te utworzyły blisko współpracujące ze sobą ugrupowania polityczne – Sojusz Lewicy Demokratycznej i Unię Wolności. Im więcej zmian dokonano w kierunku „niepodległościowym”, tym bardziej umacniała się legitymacja transformatorów do rządzenia Polską i tym bardziej zadowolone było społeczeństwo. Do tego dochodziła entuzjastyczna propaganda sukcesu w wykonaniu „Gazety Wyborczej”, która zdominowała rynek prasowy w Polsce.

Powiedzmy jednak wyraźnie. W tym momencie taki układ był dobry, był optymalnym rozwiązaniem trudnej sytuacji kraju. Gdyby go nie zawarto, to okres degrengolady polityczno-gospodarczej trwałby jeszcze przez kilka lat. Więc jakby nie było wyjścia i to w pewnym sensie rozgrzesza strony, które go zawierały.

Układ więc był niemal „genialny”. W kraju rządzili nadal praktycznie postkomuniści i zwolennicy układu okrągłego stołu, którzy w rządzeniu posługiwali się frazeologią niepodległościową i dekoracjami teatralnymi wyciągniętymi z lamusa II Rzeczpospolitej. Polska rosła w siłę, a ludzie żyli dostatniej, tak jak to sobie życzył kiedyś wujek Edward Gierek, któremu nawet ktoś chciał niedawno postawić pomnik...

I może nawet to wszystko by się i udało, ale arogancja rządzących i ich zachłanność na dobra doczesne przekraczała chwilami normy możliwe do zaakceptowania przez społeczeństwo. Uwłaszczenie nomenklatury i ubecji było tak nachalne i przyklepywane przez grube szytymi nićmi przepisy, że ludzie zaczęli widzieć „poszewkę” transformacji, a na scenie politycznej popularność zaczęły zyskiwać ugrupowania poddające pod wątpliwość cały istniejący układ. Pierwszy próbował coś zrobić w tej sprawie premier Olszewski, ale zakończyło się to słynną „nocną zmianą” i powołaniem przez prezydenta Wałęsę rządu Waldemara Pawlaka. I tu ludziom pomału zaczęły się otwierać oczy ze zdziwienia – jak w demokratycznym kraju można tak łatwo obalić rząd. Dlaczego obala się rząd, który ujawnia listę byłych agentów we władzach kraju i usiłuje przeciwstawić się uwłaszczeniu nomenklatury?

Oczywiście kłopotliwych pytań było więcej. Następowały więc kolejne przegrupowania „sił i środków” powstawały nowe ugrupowania polityczne, które wprowadzały swoich posłów do sejmu, tworzono kolejne rządy, powoływano kolejne komisje, które miały zajmować się nieprawidłowościami i nadużyciami i... wszystko było po staremu. Układ trzymał się dobrze, a „Gazeta Wyborcza” przekonywała społeczeństwo, że w ogóle nigdy nie było żadnego układu, że to tylko taki paranoiczny wymysł w głowach niektórych polityków, których określano mianem oszołomów.

Na wszelki wypadek tworzono jednak kolejne formacje polityczne, które miały być „lepsze” od poprzednich. Tak przegrupowywano scenę polityczną, aby wyglądało to jak dynamika młodej demokracji, która szuka nowych środków wyrazu politycznego w nowej sytuacji kraju. Wiadomo było, że jeżeli jedno ugrupowanie zbyt się skompromituje, to należy je zastąpić nowym, które jeszcze nie rządziło i tym samym nie zdążyło się jeszcze skompromitować w oczach społeczeństwa. Dlatego też mamy w Polsce do czynienia z wielością tworów politycznych, które mają nowe nazwy i tych samych polityków w różnych konstelacjach. Każdy polityk III Rzeczpospolitej uczestniczył dotąd w co najmniej kilku partiach politycznych i w kilku sojuszach wyborczych.

Ludzie byli w zasadzie skłonni do zaakceptowania takiego układu, w którym rządzą ucywilizowani postkomuniści, którzy co prawda nadal są właścicielami Polski, ale tak było zawsze, a teraz przynajmniej dają żyć innym, sklepy są pełne, nie ma zależności od ZSRR, każdy ma w domu paszport. Ot takie marzenia z epoki wczesnego Gierka, które właśnie się zrealizowały i dziś jest dobrze. Postkomuniści gwarantują zachowanie „zdobyczy socjalnych” peerelu przy pełnych półkach w sklepach. Poza tym sprawiają wrażenie o wiele bardziej „światowych” niż ci „oszołomi” z opozycji. Taki Kwaśniewski potrafi przecież po angielsku i zawsze znajdzie się w każdej sytuacji, przyjaźni się z prezydentem Bushem... Każdy rząd demokratyczny potrzebuje opozycji, bo inaczej nie będzie demokratyczny. Postkomuniści wymyślili więc Samoobronę – skandaliczną, populistyczną partię, której otworzyli drogę na sejmowe salony i w ten sposób załatwili sobie opozycję, gorszą od nich samych, na tle której wyglądali światowo, elegancko i demokratycznie... No i ludzie głosowali w wyborach na SLD, wybierali Kwaśniewskiego prezydentem III Rzeczpospolite, ponieważ byli mentalnie ukształtowani przez peerel, a ich marzenia, ich horyzont polityczny sięgał tylko takiego peerelu, w którym każdy miał pracę, bezpłatną opiekę medyczną, a w sklepach było pełno. I właśnie teraz tak było, wystarczyło tylko głosować na postkomunistów, aby tak było nadal.

Niepodległość, demokracja, prawo i sprawiedliwość? Jasne, to ważne, ale każdy najpierw musi mieć pracę i co do garnka włożyć... Gdyby to drugie udało się zrealizować w peerelu to nigdy nie byłoby „kiełbasianych strajków” – wydarzeń w Radomiu i na wybrzeżu, a Gierek miałby dziś pomnik w każdym mieście obok Jana Pawła II. Całe szczęście kiełbasy dziś pod dostatkiem, a jak zabraknie pieniędzy, aby ją kupić, to pojedziesz do Anglii zarobić.

IV Rzeczpospolita - Jedyny film który jeszcze nie był grany w tym kinie

Ponieważ nastroje społeczne uniemożliwiały bezpośrednie zwycięstwo ugrupowań postkomunistycznych, a Rzeczpospolita wymagała pilnej naprawy, zakładano, że wyborcy oddadzą swoje głosy głównie na ugrupowania, które w swoich programach wysuną hasła budowy nowego ładu. Kiedy pojawili się Kaczyńscy ze swoim hasłem budowy IV Rzeczpospolitej w oparciu o prawo i sprawiedliwość zastanawiano się jednak czy są jeszcze w Polsce politycy, którym naprawdę zależy na Polsce, czy też Polska stała się już tylko elementem gry politycznej, a nawoływanie do jej uzdrowienia jest jedynie sposobem na zyskanie wyborców. Podobnie jak wezwanie do lustracji, które może jest tylko sposobem na wyeliminowanie przeciwników politycznych.

W III Rzeczpospolitej nie naruszono dotąd wielu struktur i mniej czy bardziej formalnych układów politycznych na wszystkich szczeblach. Zachowano kadrę urzędniczą z poprzedniego okresu, dokonując jedynie kosmetycznych zabiegów, uzasadnionych wymogami nowej sytuacji politycznej. Budowa IV Rzeczpospolitej, abstrahując od tego czy jej założenia wynikały z ideowości polityków czy też tylko z chęci zdobycia władzy, musiała oznaczać naruszenie tego wszystkiego, co stanowiło fundament III Rzeczpospolitej, a więc postanowień okrągłego stołu, uwłaszczenia nomenklatury, zachowania peerelowskich służb specjalnych i niemal całej kadry urzędniczej. Każde nowe ugrupowanie na scenie politycznej, dążące do władzy, musi bowiem zanegować w taki sposób dotychczasowy porządek polityczny, aby zyskało to uznanie wyborców, a następnie poparcie społeczne dla realizowanego programu.

Grupa polityczna Kaczyńskich zdecydowała się więc na wyartykułowanie programu całkowitego niemal zanegowania dorobku III Rzeczpospolitej, bo tylko takie hasła i taki program nie był jeszcze „zajęty”, nie był jeszcze realizowany. Gdyby tego nie zrobiono, zrobiłby to ktoś inny, a Kaczyńscy musieliby, tak jak dotychczas, zadowolić się drugorzędną rolą w polityce polskiej. Ponieważ jednak wyglądało na to, że wszystkie dotychczasowe koncepcje budowy Polski już się wyczerpały, już zużyły się moralnie, a realizujący je politycy sami wyeliminowali się ze sceny politycznej poprzez udział w licznych aferach i skandalach, to wydawało się, że tylko koncepcja definitywnego zerwania z przeszłością i hasła prawa i sprawiedliwości zapewnią zwycięstwo wyborcze. Na plus Kaczyńskim należy zapisać, że właściwie już od lat głosili to samo, choć jeszcze cichutko w czasach Porozumienia Centrum, że nigdy nie byli zamieszani w afery, że nie dorobili się majątku osobistego i, że do takiego majątku nie dążyli. To olbrzymie zalety w polityce!


Kto zbuduje IV Rzeczpospolitą?

Okazało się jednak, że na podobny pomysł wpadli też inni, że PiS ma konkurentów z bardzo podobnym programem politycznym, ale, jak zaznaczyłem, brakowało już w Polsce atrakcyjnych koncepcji, które mogłyby pozwolić wygrać wybory. Konkurentem do budowy IV Rzeczpospolitej była Platforma Obywatelska, partia kaskaderów politycznych, którzy uczestniczyli już w wielu konstelacjach politycznych jeszcze w schyłkowym peerlu i potem w III Rzeczpospolitej. Partię zakładał Andrzej Olechowski, były działacz peerelu, potem zwolennik liberalnej gospodarki rynkowej. Początkowo Platforma miała być ugrupowaniem uwiarygodniających postkomunistycznych liberałów, ale aby jeszcze bardziej się uwiarygodnić w oczach społeczeństwa, zmuszona była przyjmować w swoje szeregi byłych polityków opozycyjnych, dla których brakowało miejsca w Unii Wolności. I tak do Platformy trafiła gdańska grupa liberalna Donalda Tuska i krakowska grupa konserwatywna Jana Rokity. Równocześnie wyszła na jaw agenturalna przeszłość Olechowskiego, który sam przyznał się do współpracy z wywiadem gospodarczym peerel i ustąpił z władz Platformy. Balon uwolniony od kłopotliwego balastu od razu poszedł w górę w notowaniach sympatii przedwyborczych. Do wygrania wyborów potrzebny był jednak program, który zawierał wszystkie elementy atrakcyjnego programu wyborczego konkurencji, czyli PiS-u, ale też akcentowano, że jego realizacja wymaga daleko posuniętej ostrożności i zapewniano, że nie będzie wylewania dziecka z kąpielą, co było ukłonem w stronę całego postkomunistycznego układu. Hasło budowania IV Rzeczpospolitej była głównym hasłem ugrupowania „Prawo i Sprawiedliwość”, toteż aby przejąć część głosów wyborców „Platforma Obywatelska” musiała wystąpić z podobnym hasłem i programem. Takie są po prostu reguły gry politycznej.

Nie było to oczywiście jasne dla szeregowych wyborców, którzy sądzili, że dwie partie o zbliżonym programie stworzą po wyborach koalicję w parlamencie i będą rządzić wspólnie. Tych wątpliwości nie rozwiewali też politycy obu ugrupowań, zapewniając siebie nawzajem i opinię publiczną, że właśnie tak będzie. Wybory miały tylko zdecydować, która z obu partii dostanie więcej ministerstw w nowym rządzie.

Wybory przegrała SLD i Unia Wolności ponieważ partie te były związane z układem okrągłego stołu i wynikającym z niego porządkiem politycznym i nikt nie uwierzyłby im, gdyby nagle zechciały budować IV Rzeczpospolitą, rozliczać prywatyzację i rozwiązywać własne służby... Partie te, już z odkrytą przyłbicą, utworzyły w obliczu kolejnych wyborów sojusz LiD, ale zdają sobie doskonale sprawę, że kapitał polityczny mogą zbijać tylko na krytyce aktualnego rządu i że muszą działać głównie środkami pozaparlamentarnymi. Czyli przez nieformalne układy, a przede wszystkim przez media. Postkomuniści mieli dominującą pozycję w mediach i to nie dzięki własnym tytułom prasowym, lecz dzięki byłym peerelowskim dziennikarzom usytuowanym we wszystkich środkach masowego przekazu – w gazetach radiu i telewizji. Dominującą pozycję na rynku medialnym zajmowała też i zajmuje dotąd „Gazeta Wyborcza”, będąca głównym ośrodkiem opiniotwórczym w III Rzeczpospolitej, kreującym rzeczywistość medialną kraju w duchu „okrągłego stołu” i grubej kreski.

Wojna w eterze

Wojna w mediach może być bardziej skuteczna niż konfrontacja polityczna prowadzona tradycyjnymi, parlamentarnymi metodami. Ten kto umie posługiwać się przestrzenią medialną, ten jest w stanie zjednać sobie opinię publiczną i wykorzystać dla własnych interesów. Kaczyńscy wygrali co prawda wybory wbrew temu, co przewidywały media, ale nie udało im się utworzyć koalicji z Platformą Obywatelską, bo okazało się to niemożliwe. A niemożliwe dlatego, że Platforma wcale nie chciała realizować programu PiS, bo gdyby tak się stało, utraciłaby własną tożsamość polityczną. Platforma mogła realizować program podobny do programu PiS, pod warunkiem, że byłby to program Platformy i że platforma grałaby w nim pierwsze skrzypce, co równocześnie oznaczałoby znaczne złagodzenie jego rozrachunkowego ostrza i większą liberalizację życia politycznego. Kaczyńscy zmuszeni byli zatem do zawarcia egzotycznej koalicji z Samoobroną i Ligą Polskich Rodzin, co samo w sobie zakładało możliwość bliskiej katastrofy. Kaczyńscy przegrali zaraz potem w przestrzeni medialnej, której nie mogli kontrolować, a może nie potrafili wykorzystać.

Umiejętność wykorzystania przestrzeni medialnej polega na „wpuszczaniu” w nią, jak do akwarium, odpowiednich informacji, które mają wywołać określony skutek. Informacje takie są preparowane i aktywizowane w odpowiednim momencie... Tyle teorii w wielkim skrócie. W efekcie takiego zagospodarowania mediów mieliśmy co chwila informacje o skandalach, przeciekach, aferach, taśmach, seksie polityków itp., a ich głównym mianownikiem było dezawuowanie rządzących polityków. I powiedzmy od razu, to wcale nie było trudne, bo politycy, jakimi otoczyli się Kaczyńscy byli typowymi tworami ostatnich czasów. Po prostu innych nie było i trzeba było grać takimi kartami, jakie były. Stąd egzotyczna koalicja, stąd ludzie o niezbyt jasnej i czystej przeszłości na wysokich stanowiskach, stąd wpadki, stąd praktycznie walka wszystkich ze wszystkimi, co tak efektownie wyglądało w mediach i co obniżało notowania wyborcze.

Sami Kaczyńscy źle prezentowali się w mediach, nie mieli nawet własnej gazety, nie mieli życzliwych dziennikarzy, może poza „Gazetą Polską”. Nie powiodła się próba pozyskania „Rzeczpospolitej”, odwołano co prawda Grzegorza Gaudena, ale w wyniku osiągniętego kompromisu „Rzeczpospolita” została co najwyżej zneutralizowana, lecz nie przeciągnięta od obozu rządzącego. Podobnie z Radiem i Telewizją, gdzie zmiany na górze blokowane są przez szeroki front na dole. Próbowano wykorzystać medialnie lustrację i likwidację WSI, ale zaraz potem przeciwnicy przykryli te karty swoimi. I tak informacja o likwidacji WSI była balansowana informacjami o „taśmach”, kompromitującymi PiS, czy o seksaferze kompromitującymi koalicyjną Samoobronę, czy też dyskutowano kanon lektur szkolnych...

To nie znaczy wcale, że te informacje były fałszywe, nie! Znowu trochę teorii: Manipulacja nie polega na podawaniu fałszywych informacji, tylko na „balansowaniu” jednych prawdziwych informacji przez inne, prawdziwe informacje. Chodzi o to, aby jedne informacje nie wypełniały całej przestrzeni medialnej, bo jeżeli w odpowiednim momencie „wpuści się” inną, równie atrakcyjną informację, to zajmie ona co najmniej część przestrzeni medialnej i tym samym osłabi działanie pierwszej informacji.

Manipilacja medialna może też polegać na podawaniu „odpowiedniej” wersji prawdy. Ostatnio oskarżono np. szwedzkich polityków, że na posiedzenia parlamentu latają samolotami, a nie jeżdżą pociągiem, który jest o wiele bardziej „przyjazny” środowisku niż samolot. I to prawda. Politycy latają samolotami, które okropnie zanieczyszczają środowisko. I to już koniec informacji dyskredytującej polityków w oczach zwolenników ochrony środowiska. Pytanie tylko, czy samoloty przestaną latać, kiedy politycy nie będą z nich korzystać? Reportaż na ten temat wypełnił 10 minut czasu antenowego dziennika telewizyjnego czyli zajął znaczą część przestrzeni medialnej formalnie prawdziwą, a faktycznie zmanipulowaną informacją. Fałsz medialny może składać się w stu procentach z prawdziwych składników. Podobno nic tak nie zakłamuje rzeczywistości jak wolne media i dlatego każdy polityk, każde ugrupowanie polityczne powinno umieć obchodzić się z mediami, a jeżeli tego nie potrafi, przegrywa. Tak też stało się w wypadku PiS kiedy próbowano niefortunnie grać „z dziadkiem Tuska”, a ostatnio próbuje się grać na resentymentach antyniemieckich...

Dziś przestrzeń medialną wypełnia niemal w całości pytanie – kto jest gorszy, Kaczmarek, czy Ziobro, wypełnia spór o komisje sejmowe itp., czyli całość przestrzeni medialnej zajmują sprawy dyskredytujące PiS.

Teraz scenariusz wydarzeń jest następujący. PiS doprowadza do rozwiązania parlamentu i nowych wyborów. Wybory wygrywa prawdopodobnie PO niewielką przewago głosów i... staje w obliczu takiej samej sytuacji, jak PiS dwa lata temu. Ponieważ nie może zawiązać koalicji z LiS, pozostaje rządowa tylko koalicja z LiD czyli utrzymanie układu, albo... POPiS, czyli powrót do założeń sprzed dwóch lat, albo... rząd mniejszościowy PO, który będzie krytykowany ze wszystkich stron, co oznacza chaos przez najbliższe lata.

Gdyby jakimś cudem wygrał PiS to powtarza się taka sama sytuacja jak dziś, tym razem z jedynym otwarciem w stronę PO. Po co więc wybory? Czy to tylko gra na zwłokę? Wybory mają po prostu zająć czymś opinię publiczną w oczekiwaniu na... nie wiadomo dokładnie na co. Wybory miałyby jakiś sens przy zmianie ordynacji wyborczej gwarantującej możliwość samodzielnego utworzenia rządu przez wygrywające ugrupowanie. W aktualnej sytuacji są całkowicie pozbawione sensu, ponieważ nie są w stanie zmienić tej sytuacji. No ale może po wyborach wszyscy zmądrzeją, jak to Polak po szkodzie.

Krzysztof Mazowski

Właściwie sytuacja wymagałaby rozwiązań na miarę Marszałka Piłsudskiego, a część posłów należałoby posłać na wypoczynek do Berezy Kartuskiej... ale, to tylko marzenia.

www.relacjeonline.com

Wersja do druku

wanda101 - 04.09.07 8:06
Gdyby media wiedziały jak mały wpływ mają na opinie Polaków to połowa dziennikarzy zmieniłaby zawód.
Nie zapominajcie,ze przez 10tki lat musieliśmy oddzielać
fakty od propagandy i jesteśmy w tym dobrzy.
Solidarność to my a nie Wałęsa,Geremek,Kuroń czy inni podpięci. My to zawsze potrafiliśmy poukładać bo byliśmy w środku zdarzeń.Nie jesteśmy ani naiwni ani głupi.
Nie ma tez co liczyć na poprawność polityczną z naszej strony. Ani teraz ani nigdy.Nie jesteśmy bezkrytycznymi fanami Kaczyńskich . To ,ze ich wybraliśmy i nadal będziemy popierać wynika z faktu,ze tak jak my mają rachunki do wyrównania i liczymy ,ze nie odpuszczą.
Nie jesteśmy mściwi choć po koszmarze ostatniego ćwierćwiecza -moglibyśmy być. Domagamy się tylko spłaty zaciągniętego u nas długu.

kord3 - 01.09.07 23:15
Pisząc o życzliwej "Gazecie Poskiej" zapomniał Pan o tygodniku NASZA POLSKA,mam nadzieję że to tylko przez zapomnienie

Wszystkich komentarzy: (2)   

Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami naszych Czytelników. Gazeta Internetowa KWORUM nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

20 Kwietnia 1946 roku
Odział KWP pod dowództwem kpt J. Rogulki ps. "Grot" odbił 57 więźniów w Radomsku


20 Kwietnia 1873 roku
Urodził sie Wojciech Korfanty, polityk, działacz ruchu narodowościowego na Śląsku (zm. 1939)


Zobacz więcej